Obchodził pan właśnie 80. urodziny. Czego może życzyć sobie człowiek, który osiągnął tak wielki artystyczny sukces?
– Ja wiem, czy taki wielki? Na pewno życzyłbym sobie spokoju i ciszy. Czasami się czuję, jakbym był pod jakimś ciśnieniem obrazów i dźwięków. Wróciłem do swojej pracowni w Szwajcarii. Mam tam piękny teren i piękny widok z okien. Nie ma tam żadnej cywilizacji, tylko jak okiem sięgnąć góry i doliny.
Jeszcze coś pan w tej pracowni maluje?
– Odzyskałem chęć malowania. Miałem problemy rodzinne, straciłem kilka najbliższych osób i nie mogłem po tym malować. Zwłaszcza komiksów. Wróciłem jednak do ilustracji ze świata „Thorgala”. Maluję dla relaksu, ale nie tego przez „x”.
Wyjaśnijmy, że pismo „Relax” było polskim magazynem, w którym pod koniec lat 70. debiutował w naszym kraju „Thorgal”.
– Jaką mieliśmy wtedy odwagę... „Relax” przez „x”, tak po amerykańsku. Naszym marzeniem było robienie czegoś, czego w Polsce wcześniej nie było. Nie tylko magazynu komiksowego, lecz także magazynu, który przyciągałby autorów z całego demoludu. Szukaliśmy ludzi z pasją. Bo komiks to nie jest coś, czego się można nauczyć. Trzeba się urodzić z pewnym sposobem myślenia, umieć opowiadać nie słowami, ale obrazkami.
Opowiadał pan kiedyś, jak czytał pierwsze zachodnie komiksy. Nie rozumiał pan słowa z tego, co było w dymkach. Ale po układzie obrazów, ich dynamice itd. był w stanie zrozumieć, o czym jest historia.
– Kupowałem gazety w dziwnych językach w ówczesnym Klubie Prasy i Książki po to, aby wycinać z nich te tzw. komiksowe stripy – paski z krótkimi opowieściami. Tak zacząłem uczyć się komiksów. Wszystko to zachowałem, te wszystkie wycinki, od których wtedy coś we mnie wibrowało.
Czy już wówczas zaczęła się rodzić wizja „Thorgala”?
- Nie, „Thorgal” powstał przez czysty przypadek. Ja nie marzyłem nawet o tym, że będę rysował jakąś wielką sagę fantasy. Wtedy podejmowałem się różnych rzeczy, każdy nowy temat był dla mnie wyzwaniem. Szukałem właściwego środka wyrazu, właściwego stylu. Moim profesorem był wtedy Jan Marcin Szancer. Każde słowo, jakie do mnie powiedział, był jak skok do przodu. Dopiero potem dowiedziałem się, ze on też robił komiksy, jeszcze przed wojną. Zrobił taką historię ziarenka kawy wędrującego tutaj z Ameryki. Uważnie się od niego uczyłem.
Jaki przypadek sprawił, że powstał „Thorgal”?
– Całkiem przez przypadek spotkało się dwoje ludzi – ja i Jean Van Hamme. Mieliśmy wiele wspólnego, nawet numer telefonu. Przypadek sprawił, że jego numer w Brukseli był prawie taki sam jak mój w Warszawie. Ja miałem 348014, on 3748014. Tylko ta siódemka nas różniła, bo u nich były dłuższe numery. Takiego spotkania nie dało się zaplanować. Ja nigdy wiele nie planowałem, starałem się działać intuicyjnie. Jak tylko zaczynałem myśleć, to zaczynałem na siłę kombinować. Komiks ma być skuteczny, a nie pięknie narysowany.
Na czym polega ta skuteczność?
– Ma być czytelny, wiarygodny, ma mieć dobre postacie, dobrze grające swoje role. Nie mogą cudaczyć czy zerkać w lusterko i sprawdzać, jakie są piękne.
Pan mówi, że postacie nie muszą być piękne? Całe pokolenia chłopców kochały się w Kriss de Valnor czy Aaricii!
– Teraz kochają się w tych zezowatych mangach. Takie pokolenie nam urosło. Nie mówię, że manga jest zła. Czytałem jedną świetną historię. Ale zwyczajnie nie lubię mangi.
A komiksy amerykańskie?
– Nie przepadam. Jak po dachach biega facet w śmiesznych majtkach przebrany za pająka i się bije z kim popadnie, to czy to jest wiarygodne? Czy z takim facetem można się identyfikować? Nie można. A z Thorgalem można. On nie ma żadnych nadprzyrodzonych mocy. Jest zwykłym człowiekiem, z którym każdy może się utożsamiać. Nawet jak szukałem nowych rysowników, którzy mieli po mnie przejąć Thorgala, nie szukałem najlepszych. Zdarzało mi się odrzucić kogoś, kto był za dobry! Zależało mi na kimś, kto będzie miał pewną spontaniczność i wiarygodność. Nie lubię tej nowoczesnej sieczki. Ludzie mówią, że ten nowy styl amerykański jest taki artystyczny. Guzik tam artystyczny! To przeszkadza w lekturze! To trzeba wyeliminować. Thorgal przecież powstał drogą eliminacji!
Jak to?
– Dzięki cenzurze. Dziękuję kochanej cenzurze z PRL! Nam nie wolno było robić wszystkiego, co chcieliśmy. Więc musieliśmy kombinować. I też cenzura była powodem mojego wyjazdu na Zachód. Bo początkowo wysyłałem przecież moje plansze pocztą do Belgii. Dodam, że od tamtego czasu do dziś poczty nie znoszę! Ale przyszedł 13 grudnia. I nagle moja przesyłka z materiałami do piątego albumu do mnie wróciła. Miałem szczęście, że nie została spalona. Wróciła z adnotacją jakiegoś komisarza wojskowego, że wedle paragrafu bodajże 6 Ustawy o stanie wojennym nie może być wysłana. Nogi się pode mną ugięły. Wtedy podjąłem decyzję, żeby wyjechać na Zachód.
„Thorgal” miał też problemy z cenzurą na Zachodzie.
– Przez te gołe piersi Kriss w „Łucznikach”. W Europie nie było z tym problemu. W Ameryce należało zasłonić, bo sutki ich drażniły. W Europie z kolei był problem z króliczkiem. Wyszedł z norki na śniegu, dziecko rzuciło w niego kamieniem i PACH! – dostał po głowie. Musiałem to narysować inaczej.
Nie czuję się pan przytłoczony „Thorgalem”? Nie ma pan poczucia, że 40 lat spędził w jego cieniu?
– Było to dla mnie bardzo ciężkie wyzwanie. Bo nie mam zwyczaju się nie zmieniać. A tu, za każdym razem, jak starałem się robić coś po nowemu, zaraz było, że Rosiński gorszy, że zdrajca. Miałem wrażenie, że wciąż muszę robić to samo. Dlatego sięgałem po inne projekty, żeby się wyżyć.
Jaka przyszłość czeka „Thorgala”? Czego by mu pan życzył?
– Żeby istniał. Od 30 co najmniej lat pojawiały się na niego różne pomysły. Jest jakiś pomysł na film czy serial. Była gra komputerowa.
A gdyby dzisiaj, po tych wszystkich doświadczeniach, mógłby pan zacząć pracę nad „Thorgalem” od nowa... Czy coś by pan zmienił?
– Oczywiście, że zabrałbym się za to dokładnie tak samo!
Kiedy w 2018 r. zakończył pan rysowanie „Thorgala”, powiedział pan: „Nie będę tęsknił”. Ani razu pan nie tęsknił?
– Tęsknię do dzieciństwa, do młodości, do czasów, kiedy człowiek nawet nie wiedział, co to jest biznes. W licealnych czasach z moim przyjacielem Bogusiem Polchem rysowaliśmy w szkolnych zeszytach do szuflady.
Chodzi oczywiście o Bogusława Polcha – nieżyjącego już wybitnego rysownika mi.n. takich klasyków jak „Ekspedycja”, „Funky Koval” czy „Wiedźmin”.
– Tak. Bawiliśmy się wtedy w rysowanie komiksów. Była wtedy taka gazetka harcerska – „Korespondent Wszędobylski”. To była pierwsza gazeta z komiksami na poziomie. Jak dziś patrzę na to, co wtedy tam rysowałem, sam się pytam: jak ty, będąc dziecięciem, mogłeś taką jakość zachować?
Kiedyś powiedział pan, że opowieść o Thorgalu to opowieść o rodzinie. Nawet użył pan sformułowania „rodzinie nieprawicowej”. Co pan miał na myśli?
– Prawica mówi o wartościach rodzinnych jako swoich wartościach. Ja zawsze byłem nieufny wobec prawicy. Zbyt dobrze znam historię Polski. Dlatego Thorgal to po prostu zwykły człowiek. W jego świecie nie ma partii politycznych, są oczywiście żądza władzy i żądza bogactwa. Ale w Thorgalu nie ma tego ani śladu. Jak walczył, to nie dla przyjemności, ale dlatego, że musiał. Nie przeklinał jak niektórzy współcześni idole. Był prawy, odważny, dobry, uczciwy i kochający.