- To już 28. sezon „Kuchennych rewolucji”, ma koncie ma już pani prawie 400 uratowanych restauracji. Czuje pani dumę?
- Może nie dumę, ale ogromną radość, szczególnie wtedy, gdy opuszczam daną restauracji i widzę, że z tego naprawdę coś będzie. Na przestrzeni tygodnia trwają zawsze wielogodzinne konsultacje, gdzie podpowiadam, jak ułożyć kartę, jak uformować zespół, jak ustalić ceny, jak załatwić dobrego prawnika, a nawet lekarza! W tych wszystkich aspektach uczestnicy mogą na mnie liczyć, jak na bezpłatny consulting (śmiech). Bardzo mnie cieszy, że wciąż mogę to robić i dalej pomagać ludziom, tym bardziej że, to praca nad kolejnymi odcinkami wciąż pozostaje dla mnie ekscytująca. Każda kolejna rewolucja to niespodzianka, bo nigdy nie wiem, gdzie trafię, nikt wcześniej nie przekazuje mi żadnych informacji. Innymi słowy – co chatka, to zagadka. Moja ciekawość ludzi i wyzwań, które mnie czekają na miejscu, jest wciąż taka sama, a może nawet i jeszcze większa.
- Mapa restauracji, które przeszły już rewolucję pod pani okiem, z roku na rok zapełnia się kolejnymi miejscami. Zdarza się pani, przemierzając Polskę, zaglądać czasem do lokali , które zmieniała pani przed laty?
- Owszem. Wstępuję do tych miejsc, gdzie wiem, że trzymają się moich zasad, nie będzie rozczarowania i nie będę musiała nikogo pouczać, a trudno mi się powstrzymać, jeśli widzę, że coś nie gra. Takimi miejscami są choćby „Malinówka” w Wiśle z najlepszymi na świecie kanapkami z pstrągiem, jest „Twoja Kolejka” w Łodygowicach czy „Trattoria da Tadeusz” w Bielsku-Białej, gdzie kluski śląskie z pesto po prostu nie mają sobie równych! Genialną restauracją jest też gruzińska „Gaumarjos”, i to jest akurat przykład rewolucji, która udała się w Warszawie. Jest „Tłusty Indyk”, który wysyła swoje indyki do całej Europy, są „Kaczki za wodą”… To są restauracje, które fantastycznie funkcjonują, i wciąż, po wielu latach, utrzymują poziom. Nie odwiedzam ich, żeby je sprawdzać, ja po prostu lubię tam jeść.
- „Kuchenne rewolucje” okazały się nie tylko lekcją dla restauratorów, ale także dla widzów, którzy nauczyli się dzięki programowi wiedzieć, czego od lokalu wymagać. Jak pani ocenia efekt tej edukacji widzów?
- Myślę, że jest naprawdę dobrze. Mam wrażenie, że Polacy potrafią już powiedzieć, czy płacą za właściwą rzecz i w razie czego nawet zwrócić danie, czego dawniej nie umieli. Są w stanie na jego temat dużo powiedzieć, czasem nawet za dużo, co restauratorów w Polsce doprowadza czasem do szału (śmiech). Ale to dobrze, bo to znaczy, że zaczynamy mieć świadomość tego, co jemy i to chyba nowa kultura jedzenia, która zagościła w polskich domach. Dziś chcemy wiedzieć, za co płacimy.
- Od ponad 10 lat za sprawą „Kuchennych rewolucji” żyje pani w drodze. Tęskni pani czasem za życiem bardziej osiadłym?
- Nie. Rocznie robimy ok. 140 tys. km, na przestrzeni wszystkich sezonów spałam w ponad 400 hotelach. Kiedy mam potrzebę, żeby się na chwilę zatrzymać, wracam na jakiś czas do domu albo wyjeżdżam za granicę, żeby się zresetować, ale i przy okazji nauczyć czegoś nowego. Mam taką naturę, że trudno mi w jednym miejscu wytrzymać dłużej. Ci, którzy czytali moją książkę, wiedzą, że moja ruchomość bytu zawsze była bardzo duża. Wszyscy w rodzinie, bo i Lara, i Tadeusz, mamy w sobie ten wewnętrzny niepokój, nudzi nas powtarzalność, te same czynności, te same miejsca, ciągle staramy się przemieszać.
- W święta zobaczymy panią w roli gościa wyjątkowego talk-show „Autentyczni”, gdzie gościć panią będą osoby w spektrum autyzmu. Co panią skłoniło, by zgodzić w tym projekcie?
- Mój syn jest po psychologii i przez długi czas pracował z dorosłymi będącymi w spektrum autyzmu. Ja też jestem żywo zainteresowana psychologią, co widać zresztą w „Kuchennych Rewolucjach”, i dobrze wiem, z czym autyzm się wiąże. Część moich przyjaciół jest w spektrum, łatwo mi jest w rozmowie wyczuć, czym mam do czynienia z osobą autystyczną. Trudno by mi zresztą było prowadzić „Kuchenne rewolucje”, gdybym nie miała wiedzy na temat ludzkiej psychiki, i to nie wyniesionej z uniwersytetu, ale czerpanej z życia. Dorastałam w domu, w którym ciekawość świata i ludzi była naturalna, mój ojciec jest dziennikarzem od 75 lat, moim ojcem chrzestnym był Ryszard Kapuściński. Przy naszym stole często spotykało się wielu ważnych ludzi, których rozmowom przysłuchiwałam się już jako dziecko. Spotkania z najróżniejszymi ludźmi od zawsze mnie ciekawią.
- W czym, pani zdaniem, tkwi największa wartość takich spotkań, jak w programie „Autentyczni”?
- Mam poczucie, że w Polsce ludzie z różnymi niepełnosprawnościami czy po prostu starzy, często odsuwani są na boczny tor, z jakichś powodów się ich ukrywa. Dlaczego ludzie są tak mało tolerancyjni dla jakiejkolwiek odmienności? Nie ma miejsca na odbieganie od idealnego wzorca. Chciałabym, żeby to się zmieniło, bo kocham ludzi i uwielbiam z nimi rozmawiać, poznawać ich historię. Są wśród nas niezwykli bohaterowie codzienności, silni i szlachetni, których budują doświadczenia. Tacy ludzie powinni być dla nas wzorem.
- W święta zostawia pani widzów z najnowszym projektem, a jak sama pani zamierza spędzić nadchodzącą Wielkanoc?
- W tym roku nie spędzę ich w Polsce. Podobnie jak w poprzednim roku, postanowiliśmy wyjechać, ponieważ wszyscy mamy teraz bardzo intensywny okres w życiu i musimy naładować baterie. Ja na przykład skupiam się teraz mocno na malarstwie, do którego chciałabym teraz powrócić. Właśnie skończyłam obraz, który trafi do nowego domu mojej córki, a na wrzesień zaplanowana już jest wystawa moich prac. W święta będziemy więc przede wszystkim odpoczywać, co nie znaczy, że nie będzie tradycyjnie, a przede wszystkim rodzinnie, bo będą ze mną wszystkie dzieci i wnuki, a to jest dla mnie najważniejsze.
Emisja w TV:
"Kuchenne rewolucje", czw., gdz. 21.35 w TVN
"Autentyczni", pn., gdz. 20.00 w TV