- Nie każdy tak szybko pozbierałby się po, co tu dużo mówić, traumatycznym przeżyciu, jakie dotknęło panią na Mazurach. A pani, tracąc firmę, pensjonat, który zbankrutował, powiedziała: "Straciłam tylko pieniądze...". Skąd w pani tyle siły? Taka reakcja świadczy, że jest pani osobą bardzo silną psychicznie i z optymizmem patrzy w przyszłość...
- Nie, nie jestem silna. Wtedy na pewno nie byłam. Zrozpaczony człowiek nie ma siły. Długo byłam w depresji, ale na szczęście mam fajną rodzinę. Wszyscy się wtedy do siebie bardzo zbliżyliśmy. Zwłaszcza moja córka była mi ogromnie przyjazna, pomocna. I to dzięki niej jakoś się zebrałam do kupy. Ale gdyby mnie wtedy pani widziała... Chodzące nieszczęście! Rozpacz, łzy. Czułam się jak po nokaucie.
- I to właśnie rozpacz skłoniła panią do pisania?
- Tak, to był rodzaj odreagowania. Pisałam z jakiegoś bólu, żeby być w innym świecie, skupić się na rzeczach dobrych. Chyba wielu artystów tworzy, gdy np. dusza boli. Aż pewien starszy człowiek, a konkretnie rozmowa z nim, uświadomiła mi, że straciliśmy "tylko pieniądze", że żyję nadal, rodzina w kupie, życie przede mną. Przecież nasi ojcowie, dziadkowie mieli naprawdę wielkie dramaty podczas wojny i okupacji.
- Wzięła więc pani za pióro i - po zmartwieniu?
- Jakoś się otrząsnęłam. "Goła, ale wesoła". Głupi krytycy uważają, że moja książkowa bohaterka tak szybko i wesoło przeskakuje w nowe życie. Znaczy, nie czytali! Na pięciu stronach opisuję załamanie Gosi po utracie pracy. Znam ten ból. Ile by chcieli - pół książki o rozpaczy?! I po co to? Lepiej pokazywać drogę ku lepszemu, a nie epatować tragizmem. Ale krytycy muszą się czegoś czepiać.
- Pisanie okazało się więc dobrym wyjściem?
- Jak najbardziej. Odkryłam frajdę w formułowaniu myśli i przelewaniu ich na papier. A potem w dzieleniu się nimi z czytelnikami i czytelniczkami. Bo faceci też nas, kobiety - pisarki, czytają! Dzisiaj już wiem, jak bardzo lubię towarzystwo słowa pisanego. Z córką mieszkającą daleko wolimy do siebie pisać, niż rozmawiać na Skypie. Pisanie stało się moją pasją.
- Po 30 latach małżeństwa rozstała się pani z mężem... To też akt odwagi. Wiele osób po tak długotrwałym związku nie zdecydowałoby się na taki krok. Teraz ma pani nowego partnera. Warto było?
- Moja kuzynka mówi: "Co chatka, to zagadka". W tej kwestii nie ma dobrych rad, bo co związek, to coś innego. Jeśli jednak ludzie się w związku wypalili, to może warto dać sobie szansę na nowe życie... My z byłym mężem próbowaliśmy posklejać nasz związek, ale nie wyszło. Rozstaliśmy się bez wojny, dziś się przyjaźnimy.
- Podobno jest pani osobą niezwykle rodzinną. Czerpie pani z rodziny inspiracje do swoich książek?
- Jestem rodzinna jak większość z nas. Może nie tak po grecku, włosku, ale w rodzinie po prostu się lubimy. Moje czytelniczki i moi czytelnicy opisują mi swoje historie. Naprawdę barwne i wcale nie takie tragiczne, o jakich piszą krytycy. Zarzucają mi, że tworzę jakiś eden, coś bardzo słodkiego. To gdzie oni żyją?! Jest masa kochających się, zwyczajnych rodzin, dobrych, z kapitalnymi historiami w tle. W niektóre aż trudno uwierzyć. A od pokazywania złej strony życia jest codzienna prasa i pisarze opisujący je "na czarno". Z gustami się nie dyskutuje, czytelnicy wybierają, co chcą.
- Czy ktoś, kto jeszcze nie odkrył w sobie żadnej pasji albo uważa, że jest na to za późno, może to zrobić w każdej chwili?
- Oczywiście! Marzenia powinno się mieć. Kiedy ich nie mamy, to jesteśmy jak łódka bez steru, bez wioseł... Mając marzenia, twórzmy plan, potem projekt, a stąd już tylko krok do realizacji. Oczywiście, można machnąć ręką, powtarzając: nie uda się! No, wtedy faktycznie tak będzie. Dla jednych pasją jest praca w ogrodzie, dla innych praca w hospicjum. Ktoś nagle zaczyna pisać, inny malować. Ktoś zakłada fundację, ktoś uczy się języka japońskiego. Sukcesem jest przełamanie lenistwa oraz - że potrafimy robić to, co nas pasjonuje. Zawodowo albo dodatkowo.
- Dziękuję za rozmowę. Małgorzata Kalicińska
Powieściopisarka, autorka mazurskiej trylogii o Rozlewisku: "Dom nad rozlewiskiem", "Powroty nad rozlewiskiem" i "Miłość nad rozlewiskiem", która stała się bestsellerem oraz kanwą serialu telewizyjnego. Jej książka "Fikołki na trzepaku" to wspominki z dzieciństwa. Absolwentka SGGW-AR w Warszawie. Była nauczycielką w technikum i w szkole podstawowej oraz researcherką w TVP, w programie "Kawa czy herbata". Współtwórczyni programu "Forum nieobecnych", wiele lat pracowała i była współwłaścicielką agencji reklamowej. Prywatnie mama dorosłych już syna i córki.