Z popularną aktorką spotykamy się w dobrej krakowskiej restauracji. Kilka stolików obok siedzi Edward Miszczak, ważny dyrektor z TVN-u. Pierwsze pytanie narzuca się samo...
Chciałabyś zostać gwiazdą dużej telewizji?
Anna Cieślak: Nie myślę o tym. Moje marzenia są inne: chcę grać i opowiadać ludziom wzruszające, piękne historie. I nie jest ważne, czy robię to w TVN-ie, Polsacie czy telewizji publicznej.
Czyżby? Duża telewizja potrafi docenić swoje gwiazdy. Nie tęsknisz za takim parasolem ochronnym, kontraktem, za który kupisz sobie porsche?
Nie, bo taka sytuacja może aktora rozleniwić, a ja ciągle za mało potrafię...
Nie bądź taka skromna. Zagrałaś kilka głównych, nagrodzonych ról...
...ale ten typ roli ma to do siebie, że one w końcu się kończą. Ostatnio grałam w filmie "Piksele", debiucie Jacka Lusińskiego. Przez pięć godzin stałam między statystami i czekałam, aż wjadę ruchomymi schodami. Nie zawsze wszystko kręci się wokół mnie (śmiech).
Gwiazdy zazwyczaj dbają tylko o siebie...
Nie wiem, jak to z gwiazdami bywa, bo nie zaliczam się do nich. Nie bywam na salonach – źle się tam czuję i nie żyję po to, żeby mnie wszyscy podziwiali. Liczą się też inne rzeczy.
Jakie?
Udane życie rodzinne jest dla mnie najważniejsze.
Podobasz się facetom. Samotność ci raczej nie grozi?
Potrafię być odpychająca i niemiła, szczególnie gdy przygotowuję się do roli. Nie potrafię wtedy wyjść do klubu, siedzieć przy stole i gadać o kieckach. Aktor nie oszuka samego siebie i musi mieć przy sobie ludzi, którzy to zrozumieją.
Twój chłopak, producent z Łodzi, jest kimś takim?
To nie jest mój chłopak. Przyjaźnimy się.
Masz kogoś?
Silne kobiety są silne, bo radzą sobie same, a skoro radzą sobie same, to po co im ktoś jeszcze (śmiech). Jestem silna w pracy i jednocześnie wiem, że każdy facet ode mnie odejdzie, jeżeli zobaczy, że tylko teatr czy film są dla mnie ważne. Ideałem jest harmonia, ale muszę jeszcze trochę nad tym popracować.
Jak ci idzie?
Uczę się, ale wciąż mi się zdarza wrócić z próby w teatrze nawet o 2 w nocy. To nie jest normalne.
A normalne jest to, że nie martwią cię nawet momenty, gdy twoje konto świeci pustkami?
Jestem w takim momencie życia, że mogę pozwolić sobie na ryzykowanie. Mam dwie ręce, ochotę do pracy i nie ma sytuacji, z której nie dałoby się wybrnąć.
Twoje 5 minut minie i nie kupisz sobie nawet mieszkania.
Nie potrafię żyć z ołówkiem w ręku – to moja wada, ale i zaleta jednocześnie. Wynajmuję mieszkanie i nie narzekam.
Ale nawet dziecko wie, że wynajmowanie mieszkania jest nieopłacalne...
Nie zawsze. Mam wielu przyjaciół, którzy się rozwodzą. Pokupowali sobie mieszkania na kredyt, a teraz siedzą w pracy po 16 godzin, żeby mieć na raty. Tak nie da się żyć. Ludzie oddalają się od siebie i przez to rozpadają się związki. Nie chcę tak.
Dużo zawdzięczasz teatrowi?
Najwięcej. Zaufał mi dyrektor Teatru Słowackiego, dał pracę i możliwość obcowania ze wspaniałymi ludźmi. Najpierw w szkole teatralnej, a teraz na teatralnej scenie mam okazję spotykać m.in.: Dorotę Segdę, Krystiana Lupę, Annę Polony, Jana Peszka, Annę Dymną i Mariana Dziędziela.
Mówiłaś o swoich mistrzach. A czy Bronisława Cieślaka, słynnego porucznika Borewicza z „07 zgłoś się”, a prywatnie twojego stryjka, też byś do tego grona zaliczyła?
Jak najbardziej. To brat mojego taty. Zawsze podziwiałam go za olbrzymi dystans do życia i poczucie humoru.
Na co dzień jest taki jak w filmie?
Identyczny.
Nauczył cię czegoś?
Na jego przykładzie zrozumiałam, że ten zawód może być okrutny i niewdzięczny. Był na topie, był wielką gwiazdą, a potem zapomniany sprzedawał breloczki i pocztówki w punkcie PTTK. Ludzie otwierali drzwi i od razu się wycofywali, bo myśleli, że z Borewiczem film kręcą. A to nie był film. To było życie. Wujek bierze od życia to, co mu przynosi.
Kiedyś wujek podziękował ci publicznie za opiekę nad swoją mamą, a twoją babcią. Jak połączyłaś studiowanie z opieką nad osobą po wylewie.
Człowiek w takich chwilach nie zastanawia się, po prostu robi swoje i godzi rzeczy pozornie nie do pogodzenia. To tak jak narodziny małego dziecka, które wymuszają na rodzicach dobrą organizację, poświęcenie, zarwanie czasami nocy, tak tego wymagała opieka nad babcią.
Dzięki babci oswoiłaś temat śmierci?
Trudno powiedzieć. Babcia po wylewie bardzo chciała wrócić do domu. Nigdy w życiu nie byłam z nią bliżej niż wtedy. To był wspaniały czas, jeden z najpiękniejszych, jakie razem przeżyłyśmy. Siedzę i czytam babci wiersze, a babcia słucha. Wiem, że słucha, choć nie może mi o tym powiedzieć. To było nasze wspólne bycie.
Dziś wielu ludzi robi kariery i nie ma czasu dla swoich starzejących się, często chorych bliskich. Czy po tym spokojnym żegnaniu się z chorą babcią możesz powiedzieć, że śmierci nie trzeba się bać?
To indywidualne sprawy: albo ktoś jest silny i może sobie na takie towarzyszenie choremu pozwolić, albo go na to nie stać. Jeżeli ktoś nie daje rady, to powinien to zostawić. W moim przypadku to tak, jak ze zniczami na grobach: albo wierzysz i palisz, albo nic cię ten obyczaj nie obchodzi.
A z tobą jak jest? Chodzisz na groby czy bardziej obchodzi cię twoje szybkie życie?
Jadę do Katowic i będę na grobach. Oprócz babci nie żyje już też mój kochany dziadek Czesiek.
Doczekał twoich sukcesów?
Doczekał. Był człowiekiem pogodnym, no i to jego poczucie humoru... Gdy razem oglądaliśmy jakiś film, w którym zagrałam, dokuczał mi. Mówił, że w telewizji wyglądam lepiej niż na żywo. Może miał rację?
Anna Cieślak (28 l.) |
Aktorka Teatru im. Słowackiego w Krakowie. W 2004 roku ukończyła krakowską PWST. Wyróżniona za najlepszy debiut aktorski na festiwalu w Gdyni za film „Masz na imię Justine”. Za ten sam film na Festiwalu Filmowym w Mons w Belgii otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą. Alicja z serialu „Na dobre i na złe” i tajemnicza Julia, córka Gajewskiego z serialu „Glina”. Obecnie aktorkę można oglądać w serialu TVP „Czas honoru” (gra zakonnicę Różę), a już niebawem wejdzie do kin film „Generał Nil”, w którym wcieli się w postać córki tytułowego bohatera. |