- W 2021 r., po kilku latach spędzonych w fotelu jurorskim, pożegnał się pan z programem „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Spodziewał się pan, że będzie miał jeszcze okazję tu wrócić?
- Na pewno tego nie wykluczałem, ponieważ moja decyzja o rozstaniu z produkcją nie oznaczała, że miałem dość, a podyktowana była jedynie innymi obowiązkami zawodowymi. Często powtarzam, że ze wszystkich tego typu programów, z którymi miałem dotąd styczność, ten był dla mnie zawsze największym źródłem radości i artystycznej satysfakcji. Dlatego, kiedy dostałem propozycję, by pojawić się w edycji, gdzie wystąpią najlepsi z najlepszych, nie zastanawiałem się nad odpowiedzią ani chwili.
- Od pana udziału w show w roli uczestnika minęło już kilka lat. Z jakimi emocjami wraca pan po tak długiej przerwie na plan?
- Czuję przede wszystkim radość i ekscytację. Jest też duża doza ciekawości o to, jak to będzie tym razem. Tremy na razie chyba nie odczuwam, ale myślę, że wynika to z mojego świadomego wyboru, ponieważ nie postrzegam udziału w tej edycji jako żadnego wyścigu czy testu, który ma udowodnić, kto jest lepszy. Tym bardziej, że jako juror miałem okazję obserwować zmagania uczestników i wiem, jak nieprzewidywalny jest to program – czasem wygrywa osoba, po której nikt by się tego nie spodziewał. Dużo też zależy od tego, jakie wcielenie się wylosuje, bo można włożyć w daną metamorfozę ogrom pracy, ale wygra ktoś, komu przypadł utwór szczególnie wszystkim bliski, i wówczas w dość naturalny sposób szala przechyla się na jego korzyść. Poza tym wiem już, że tym lepsze osiągnie się w tym programie rezultaty, im więcej będzie się miało w tym luzu i zabawy. Oczywiście trema zawsze pojawia się przy występach przed publicznością, ale umówiłem się sam ze sobą, że nie będę się w tym wszystkim spinał. Zobaczymy, jak będzie za parę tygodni (śmiech).
- Koncepcja nowego sezonu jest wyjątkowa, bo do rywalizacji staną najlepsi uczestnicy poprzednich edycji. Obawia się pan konkurencji?
- Szczerze mówiąc, o wiele bardziej obawiam się ogromnych oczekiwań widzów (śmiech)! Zdaję sobie sprawę, że wiele osób obiecuje sobie po tej edycji, że, skoro będą tu sami zwycięzcy, to każdy kolejny odcinek będzie prawdziwym pokazem mistrzów. Staram się trochę studzić te oczekiwania, nie tylko dlatego, że nakładają one na nas ogromną presję. Występowanie przed ludźmi to dziwny zawód, bo ma to do siebie, że nawet, kiedy człowiek ma już osiągnięcia i duże doświadczenie, to za każdym razem ma poczucie, że zaczyna od nowa. Ja często tak mam. W ogóle nie czuję, że już wszystko umiem i na pewno świetnie wykonam swoje zadanie. Już zresztą zacząłem się mocować z nową postacią, w którą wcielę się w pierwszym odcinku, i muszę przyznać, że mam – póki co – nie przeczuwam sukcesu (śmiech). Ale jeśli czegoś w tej edycji mam więcej, niż poprzednim razem, to spokoju. Wiem już jaka jest kolejność działań, jak wygląda tutaj cały proces, krok po kroku, zupełnie jednak nie czuję, że już wszystko umiem. Czuję się, jakbym był w pierwszej klasie i znów uczę się wszystkiego od nowa.
- Zna pan już program i od strony uczestników, i od strony jurorskiej. W której roli czuł się pan lepiej?
- Bardzo trudno to porównać, choć chyba jednak wskazałbym na uczestnika, przede wszystkim dlatego, że jestem aktorem, więc to scena jest moim żywiołem. Gdy występuję, dokładnie wiem, co mam robić i czego się spodziewać, wszystko jest przećwiczone. Rola jurora jest o tyleż trudna, że do niej nie da się przygotować. Nic nie wiemy, siadając w fotelu. Oglądamy występ, a już po chwili musimy się mądrze i błyskotliwie wypowiedzieć, a jednocześnie sprawiedliwie oceniać naszych kolegów, co bywa tym trudniejsze, że czasem okazuje się, że wszyscy byli w swoich występach świetnie, ale komuś trzeba przydzielić 1 czy 2 punkty, bo takie są tutaj zasady – choć może dzięki temu sam teraz lepiej wiem, jak to jest, więc na pewno, jako uczestnik, będę mieć do takiej punktacji większy dystans. Faktem jest, że dzięki roli jurora miałem okazję zobaczyć na żywo wiele absolutnie zjawiskowych występów. Do dziś pamiętam emocje, z jakimi oglądałem Filipa Lato śpiewającego „Sen o Warszawie” czy Mateusza Ziółko w roli Zbigniewa Wodeckiego. Czułem, że na moich oczach dzieje się po prostu magia!
- Jak pan z dzisiejszej perspektywy wspomina swój udział w roli uczestnika?
- To są na pewno bardzo pozytywne wspomnienia. Pamiętam bardzo dużą ekscytację, ale też nieustanne zaskoczenia. Zaskakiwałem samego siebie tym, co udawało mi się zrobić, bo przyznam, że kiedy zostałem zaproszony do tego programu, uważałem, że zupełnie nie mam talentu do naśladowania innych ludzi. Z zachwytem obserwowałem kolegów po fachu, którzy na imprezach potrafili zabawiać towarzystwo znakomicie wcielając się w różne znane osoby. Ja tego nie umiałem. Tymczasem w programie, z odcinka na odcinek, kiedy raz po raz musiałem się mierzyć się z transformacjami, które wydawały mi się kompletnie nie możliwe do wykonania, ku mojemu zaskoczeniu jakoś się jednak udawały. Z drugiej strony muszę przyznać, że bardzo krytycznie podchodzę do własnej pracy i zawsze jestem swoim najsurowszym sędzią. Dziś, gdy oglądam w sieci swoje występy z tamtej edycji, to naprawdę mam poczucie, że dałem radę. Niezwykłe było dla mnie odkrycie możliwości scenicznych, o które sam siebie w ogóle bym nie podejrzewał.
- Jest jakaś postać, z którą chciałby się pan zmierzyć teraz w nadchodzącej edycji?
- Nie mam jakiegoś konkretnego nazwiska, poprzednio zresztą też nie miałem, bo muszę zaznaczyć, że muzyka pop – a głównie tacy wykonawcy się pojawiają w tym programie – to nie jest mój świat. Na co dzień słucham innej muzyki, więc, gdy byłem uczestnikiem, często nie miałem pojęcia kim są artyści, w których musiałem się wcielić, i wiele piosenek słyszałem po raz pierwszy. Trochę te zaległości udało mi się nadrobić, gdy byłem jurorem. Marzy mi się za to, by choć raz w tej edycji zmierzyć się z jakąś legendą, z artystą lub konkretnym utworem, który znają wszyscy, z którym każdy ma jakieś wspomnienia, i który porusza nas wszystkich. To byłoby ciekawe wyzwanie!
Emisja w TV:
"Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Najlepsi!", pt., godz. 20.00 w Polsacie