Jaś, jej drugie dziecko, nie powinien się jeszcze urodzić. Przyszedł na świat trzy tygodnie przed terminem. Nocą 29 sierpnia pani Dorota poczuła, że zaczyna rodzić. Była czwarta nad ranem. Razem z ojcem dziecka Bogusławem dotarli do Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Tam przeczytali kartkę, że nie ma przyjęć.
- Ale mnie już odchodziły wody. Przyjęto mnie w końcu i właściwie zaraz urodziłam - opowiada nam pani Dorota. Poród przebiegł bez komplikacji. Lekarze i położne byli mili i fachowi. Aktorka błogo zasnęła po porodzie. Jednak kilka godzin później zmieniła swoją opinię o szpitalu. Kiedy się obudziła, poczuła, że pora nakarmić dziecko. Poprosiła pielęgniarkę o przyniesienie malca, którego położono w sali piętro niżej. Pani Dorota usłyszała, że tak nie można.
- Wstałam więc i wolno, schodek po schodku zeszłam do synka - wspomina tamten dzień. - Pielęgniarka nie pozwoliła mi go nakarmić. Mówiła, że dziecko nie jest głodne.
Pani Dorota z trudem wróciła więc po schodach i próbowała zasnąć. Śniły się jej koszmary. Znowu ruszyła więc na dół. Tam usłyszała, że jej synek dostał pokarm z butelki.
- Dlaczego nikt mnie nie spytał? Czemu mnie okłamywano? Teraz moje dziecko nie będzie chciało ssać piersi. Trzy pierwsze doby karmienia są najważniejsze... - mówi, z trudem powstrzymując łzy.
Kiedy prosiła o wypisanie, jeden z lekarzy rzucił: "To się nadaje do prokuratury".
- Ale to jest moje dziecko, drugie, więc wiem, co mu jest bardziej potrzebne - mówi pani Dorota, przytulając już w domowym zaciszu małego Jasia.
Szpital całe zajście tłumaczy krótko: "Bo było przepełnienie"...