– Moje relacje z gangsterami nie wykraczały poza sferę zawodową, choć czasami były bliskie. Wielu dziennikarzy miało dobre relacje, niektórzy się lubili, a niektórym grożono, zastraszano. Tu jest podobnie jak w polityce. Nie wolno wchodzić na stopę koleżeńską. Trzeba mieć dystans, inaczej człowiek staje się narzędziem, pisze pod cudze dyktando – tłumaczy nam Szostak. Wspomina przy okazji głośną imprezę z 1996 r.
– To była impreza w warszawskim klubie „Dekadent”. Zjechała tam mafia pruszkowska, było wielu celebrytów i dziennikarzy. Niektórzy z nich integrowali się bardziej. Potem była gruba afera, bo ukazały się zdjęcia ze wspólnego balu. Parę osób poleciało… To były zwykłe bartery – coś za coś – opowiada autor cyklu „Masa”.
Teraz nasz światek przestępczy wygląda już inaczej. – Trochę się zmieniło. Kiedyś gangi miały parcie na szkło. Jak pisali o kimś w gazecie, to znaczyło, że jest wielkim gangsterem. Teraz wiadomo, że popularność od razu ściąga też policję. Popularność prowadzi do zguby, dlatego gangsterzy żyją w cieniu – podsumowuje Szostak.