Adamczyk odpierał zarzuty, argumentując, że musiał przypomnieć, iż nie jest wykutym w kamieniu pomnikiem. Poza tym jest aktorem. A zawód ten – o czym wielu zapomina – polega na wcielaniu się w postaci różnych ludzi – dobrych, złych, pięknych, brzydkich, mądrych i głupich.
Podejmując kolejne role, m.in. w komediach „Testosteron”, „Lejdis”, „Nie kłam, kochanie” – nie wspominając o kreacjach, które stworzył w teatrze – udowadnia, że jest bardzo dobrym aktorem. I chociaż, jak wspominał w jednym z wywiadów, w dzieciństwie chciał zostać benzyniarzem, bo lubił zapach benzyny, szybko, bo już w podstawówce, połknął bakcyla teatru. Od tej pory marzył o szkole teatralnej.
Marzenie zrealizował. Gdy, jako dyplomowany aktor, zagrał Karola Wojtyłę, ta rola nie tylko przydała mu „świętego” wizerunku, ale też zwróciła na niego uwagę twórców zachodnich. U Liliany Cavani, włoskiej reżyserki, zagrał Kurta Kluge, przyjaciela Alberta Einsteina. W „Limo Driver”, w reżyserii Jerome’a Dassiera, wystąpił u boku Christophera Lamberta, w Polsce też nie próżnuje. Wkrótce zobaczymy go w serialu „Naznaczony”.
Adamczyk pytany czasem o rolę marzenie mówi:
– Nie marzę o konkretnych rolach. Natomiast często obserwując czyjeś zachowanie na ulicy albo odkrywając coś nowego w sobie, wpada mi do głowy pomysł, który chciałbym wykorzystać w którejś z ról. Zmierzyć się z różnorodnością ludzkich barw. I na razie udaje mi się uniknąć jednostajności.
Od niedawna plotkuje się, że Piotr Adamczyk, wzorem swego bohatera z serialu „Dziupla Cezara”, przygotowuje się do otwarcia restauracji w Warszawie. Lokal będzie nosił – podobno – nazwę Gościniec Opolski.
Czyżby aktor obawiał się, że po latach tłustych przyjdą chude i nie będzie dla niego ról? Obserwując talent i karierę Adamczyka, wydaje się to niemożliwe.