Jak się urodziłam... Zanosiło się na ciężki poród i rodzice mieszkający w Elblągu zdecydowali się na klinikę w Gdańsku. Ale tuż przed wylądowali w Przywidzu na Kaszubach, gdzie dziadkowie prowadzili szkołę. Poród był przedwczesny i zamiast w renomowanej klinice, urodziłam się na stole w kancelarii szkolnej. Mam starszego brata, który miał szczęście urodzić się w Elblągu, i brat, gdy tylko chce mi dopiec, wyzywa mnie od wiochy. Niech tak będzie, bo wiocha jest urocza...
Uczennicą byłam dobrą, ale nie od razu. Słabo czytałam, choć byłam z rodziny nauczycielskiej. Kiedyś podsłuchałam rozmowę dwóch wychowawczyń i nasza do tej drugiej powiedziała: „Klasa fajna, tylko te dwa głąby”. Mówiła o mnie i koledze Leszku. To był moment zwrotny w moim życiu. Zażądałam od rodziny, by na jutro nauczyli mnie czytać.
W ogólniaku szło mi znacznie lepiej, ale do czasu. Założyłam kabaret Pszydafka, który kosił wszystkie możliwe nagrody. Ale przez ten kabaret musiałam zrezygnować ze szkoły. Zmienił się dyrektor, my na przeglądzie wygraliśmy pieniądze. I oto okazało się, że mamy to wpłacić na komitet rodzicielski. Zaprotestowałam: „A gdybyśmy wygrali konika na biegunach, to też wpłacilibyśmy go na komitet?”. Mógł zaproponować, byśmy wydali to na kabaret, magnetofon, ale on się uparł i zabrał je.
Trochę później zdecydowałam się na filmówkę w Łodzi. Zdałam, ale nie dostałam się, bo było 40 chętnych na miejsce. Wybrałam Studio Sztuki Estradowej w Poznaniu. Po roku do szkoły przyszli Małgosia Ostrowska (50 l.) i Grzesiu Stróżniak (50 l.). Zaczęliśmy pracować w chórkach wielu artystów. Występowaliśmy w grupie wokalnej Vist. Zauważył nas Piotr Niewiarowski, który pracował w Estradzie Poznańskiej. Raz rzucił: „Może byśmy założyli zespół rockowy?”. I tak powstał Lombard, Piotr został jego menedżerem. Ewidentnie faworyzował Małgosię, no i nie pozwalał grać moich kompozycji. Pyszczyłam na niego, a on na mnie. Po roku wyrzucił mnie. Zrobił to w mało elegancki sposób. Leżałam w szpitalu, Piotrek przyszedł i oznajmił mi: „Zwalniam cię”.
Dziś żyjemy w zgodzie, po roku zaprosili mnie na wspólny koncert, a ostatnie wakacje spędziłam z Gosią. Mówię to po to, żeby oświadczyć, że dobrze stało się. Po czterech miesiącach miałam swój własny zespół. Najbardziej dumny był ze mnie dziadek...
Pamiętam, jak zadzwoniłam do rodziców z nowiną, że będę miała dziecko. Rodzice byli przekonani, że załatwiłam adopcję, bo nie wierzyli, że ja jeszcze zdążę być matką. – Dobrze. Będziemy kochać jak twoje własne – mówili, w ogóle nie słuchając mnie, gdy mówiłam, że jestem w ciąży. Moją córkę Karinę urodziłam, mając 39 lat. Nie wyszłam za mąż, bo nie czułam takiej potrzeby. Dla mnie parą jest ktoś, kto tworzy dom – poprzez wspólne dzieci, majątek, sprawy. Od 4 lat jestem z Andrzejem Mizińskim, człowiekiem spoza branży. Spotkaliśmy się 30 lat temu, teraz wróciliśmy do siebie. Dziś wiem, że jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, to tylko za niego.