- O której wstajecie do pracy?
Pawelec: - Pierwszy sygnał z telefonu a`la pobudka pojawia się o 4.55... I bez sensu, bo zawsze go ignoruję, przynajmniej na 5 minut. To czas, w którym bardzo intensywnie odpoczywam, dosypiam, układam sobie plan wszystkich wydarzeń dnia i ich kolejność. Zadowolony z siebie ponownie zasypiam głęboko i na dłuuugo (całe 2 minuty), budzę się w przerażeniu i z paniką zerkam na zegarek, modląc się, by 5 minut drzemki nie zamieniło się w 50 minut cudownego snu. Zasypiam ponownie pod prysznicem i raz jeszcze w garderobie. A aucie, jadąc do radia, tylko na prostej dłuższej niż kilometr... Trasa S8 jest dlatego niebezpieczna, więc w czasie jazdy piszę zawsze SMS-a Idze i Albertowi, bo to trudne i budzące szczególnie, gdy śmigasz 160 km/h (śmiech).
Iga: - Teoretycznie wstaję o 4.35, ale dzięki funkcji "drzemka" bywa, że i o 5... Wtedy budzi się we mnie duch Roberta Kubicy.
Albert: - Osobiście wstaję na tyle wcześnie, że pozwalam sobie na małą złośliwość i budzę okoliczne koguty.
- Jak to możliwe, że zespół audycji nie zmienił się od 10 lat. Nigdy nie było żadnych spięć w zespole? Jeśli tak, o co się kłócicie?
Pawelec: - Zespół się nie zmienił, bo nie odrywa się matki od swoich dzieci, dopóki ma mleko w piersiach. A mama karmi swoich chłopców, więc wszystko na antenie działa jak należy ku radości słuchaczy. Spięcia są, i to bardzo często, ale potem te przeprosiny...! Skłóceni jesteśmy wyłącznie na kwadrans, więc nie ma o czym gadać!
Iga: - 10 lat razem to dłużej niż w dzisiejszych czasach średni czas trwania związku małżeńskiego. Także spięcia oczywiście się zdarzają, ale jak na razie wciąż bez rozwodu, więc chyba jest nieźle.
Albert: - Cóż... W dziesięcioletnim związku zawsze zdarzają się jakieś nieporozumienia czy spięcia, rozwiązywanie ich jednak nie sprawia nam większych problemów. Robimy to zwykle na miejscu i natychmiast. Przyjaźń zobowiązuje!
- Czy wspólna praca zaowocowała przyjaźnią i spotkaniami poza studiem?
Pawelec: - Iga piecze chleb, mówi, że dla jakiegoś swojego gacha, ale to ja dostaję przylepkę. Albert ma u mnie pokój, łóżko i posiłki. Jeszcze nie spałem u Igi, ale przysnąłem kilka razy u Alberta.
Iga: - Nasz program musi być zawsze superenergetyczny i zabawny, tego oczekują nasi słuchacze i do tego ich przyzwyczailiśmy przez te wszystkie lata. Biorąc pod uwagę, że pora jest "nieludzka" i że każdemu zdarza się być danego dnia w słabszej formie, musimy się wzajemnie nakręcać. Temu służą też oczywiście rozmowy poza anteną. Znamy się bardzo dobrze, wiele wiemy o swoim prywatnym życiu i przyjaźnimy się również poza pracą. Myślimy, że słuchacze to czują i jest im dzięki temu do nas bliżej. Jesteśmy dla nich raczej kumplami, których spotykają codziennie rano na 105 i 6, a nie "prezenterami z radia".
Albert: - Dziesięć lat, pięć dni w tygodniu... A jednak potrafimy spotykać się na grillu. Trudno być zgranym teamem tylko w pracy, to się rozlewa także poza radio.
- Która z waszych audycji była według was najlepsza, a która najgorsza?
Pawelec: - Najlepsza audycja... Raz Leszek, nasz prezes, zawołał mnie do siebie na dywanik i powiedział: "Pawelec, to jest dobre! Czas na podwyżkę. Cieszysz się?". A ja idiota się ucieszyłem... To był najgorszy prima aprilis i najlepszy poranek w moim życiu zarazem! Najstraszniejsza audycja to taka, kiedy pani sprzątająca umyje ci cyfrową konsoletę w studiu gąbką z pianą na chwilę przed programem i nic nie działa tak, jak powinno. No i każdy dyżur po imprezie Eskowej, kiedy od szóstej rano powinieneś rozpocząć, a ty kwadrans przed drzemiesz w aucie zaparkowanym pod radiem.
Iga: - Prowadzimy program na żywo, w którym dodatkowo bardzo wiele się dzieje - mamy na antenie słuchaczy, wiele różnych konkursów i zabaw. Element lekkiego zdenerwowania jest więc zawsze obecny. Jest to jednak raczej bardziej motywujące podekscytowanie, które pomaga nam dobrze robić program. A najlepsza audycja? Cóż, staramy się, żeby każda następna taką była.
Albert: - Najgorszy? Nie ma cudów! Nigdy się nie zdarzy! A najlepszy? Powiem nieskromnie, stać mnie na to: każdy!
- Co się dzieje, kiedy wszyscy przychodzicie do pracy w fatalnych nastrojach, a na antenie musicie tryskać humorem?
Pawelec: - Nie dzieje się nic, z czym nie dalibyśmy sobie rady. Ciągniemy wtedy zapałki i "ofiara", czyli ten, kto ma najkrótszą, musi zrobić wszystkim kawę z mlekiem, ta sama osoba śpiewa piosenki harcerskie, opowiada dowcipy i, co najważniejsze, dzieli się swoją największą życiową porażką. To zmienia pozostałym nastrój na fantastyczny, bo przecież jesteśmy Polakami (śmiech).
Iga: - Plusem trzyosobowej drużyny jest między innymi to, że zawsze ktoś naturalnie przybiera rolę "koła napędowego", więc jeśli nawet któreś z nas ma słabszy humor czy kryzys, potrafimy się wzajemnie wspierać. Poza tym radiowa kawa i korytarzowo-studyjne rozmowy także z innymi kolegami z ESKI działają cuda. Szkoda, że nie wszystkie można przekazać na antenie.
Albert: - Nigdy to się jeszcze nie zdarzyło, ale jeśli ktoś z nas ma gorszy dzień, to cóż... wspieramy się. Zwykle to wystarcza i szybko czarne chmury znikają.