Z Jackiem Łągwą (39 l.), założycielem Ich Troje, spotykamy się w jego apartamencie w jednym z ekskluzywnych bloków w Łodzi. Do tego 360-metrowego, dwupoziomowego mieszkania na ósmym piętrze wchodzi się prosto z windy, tak jak w amerykańskich filmach o życiu wyższych sfer. Na górze studio nagraniowe. Na dole obszerny salon ze stołem bilardowym w centralnym punkcie. Jacek wyzwał mnie na pojedynek. I wygrał...
- Niewiele brakowało, a byśmy się już nie spotkali...
- Lekarze też tak mówili.
- Jak to właściwie jest z tą twoją chorobą?
- W połowie kwietnia byłem na Kubie. Szukałem tam elementów wystroju wnętrz do mojego klubu, który niedawno kupiłem w Łodzi na Piotrkowskiej. Po powrocie z lotniska, w nocy miałem atak. Potworny ból głowy, ogromna gorączka, wymioty. Nic, tylko malaria - myślę sobie. Z tą koncepcją poszedłem do lekarza, ale on zaczął mnie leczyć na grypę kolumbijską. Dał mi jakieś leki. Na początku nawet zaczęły działać, jednak po kilku dniach głowa bolała mnie nadal. Poszedłem więc do szpitala zakaźnego, w dalszym ciągu z koncepcją malarii. No i przyjęli mnie. Stwierdzili nawet, że objawy się zgadzają. Ale na szczęście równolegle zaczęli robić badania w kierunku wykrycia zapalenia opon mózgowych.
- I co wyszło?
- Lekarze znaleźli w płynie rdzeniowo-mózgowym ślady krwi. Zrobili tomografię i okazało się, że mam tętniaka wielkości fasoli. Od razu zabronili mi wstawania z łóżka. Nie mogłem nawet na nim siadać. A wcześniej przez tydzień zupełnie się nie oszczędzałem. Nawet na wódeczkę sobie poszedłem i imprezowałem do szóstej rano. Jak neurochirurdzy o tym usłyszeli, stwierdzili, że nie powinienem tego przeżyć. Powiedzieli, że już po pierwszym ataku powinienem być operowany. A to, że po dużej "bani" jeszcze żyłem, określali jako cud. Mówili, że urwałem się ze stryczka, że jedną nogą byłem po tamtej stronie. Teraz jestem po trudnej operacji, ale blizna na głowie powoli zarasta włosami.
- Coś cię trzyma na tym świecie...
- I to bardzo mocno. Teraz biorę leki i mam ograniczenia. Nie mogę imprezować przez pół roku. Pełna prohibicja. Zostały mi jeszcze cztery miesiące.
- W ogóle życie ostatnio mocno dało ci w kość. Choroba, a wcześniej rozstałeś się z żoną.
- To żona rozstała się ze mną.
- Rzuciła cię dla twojego pracownika?
- Tak. Zatrudniłem go w mojej szkole nurkowania.
- Prowadzisz ją jeszcze?
- Zostawiłem byłej żonie. Stwierdziłem, że nie mam ochoty tego oglądać.
- Macie dwie córeczki.
- Dzieci są dwa tygodnie u niej, dwa tygodnie u mnie. Tak ustaliliśmy.
- Teraz jesteś z tajemniczą Karoliną.
- Staramy się jakoś wspólnie to życie układać. Mieszkamy razem, właśnie wyjeżdżamy na wczasy. Bierzemy moje dzieci. Spędzimy dwa tygodnie na Gran Canarii.
- Ale tuż przed twoją chorobą się rozstaliście.
- Rzeczywiście. Potem się zeszliśmy. Przychodziła do mnie do szpitala. Bardzo mi pomogła, dużo rozmawialiśmy o nas, naszej przyszłości.
- Planujecie ślub?
- Nie wiem, co będzie dalej. Zobaczymy. Wiesz co, ja całe życie planowałem. I wszystkie moje plany legły w gruzach rok temu, gdy zostawiła mnie żona. W związku z tym już niczego nie planuję. Żyję sobie z dnia na dzień. Jest dobrze dzisiaj - jest OK. Jak będzie jutro, nie wiem. I nie chcę tego planować.
- Kim jest Karolina?
- Ma 24 lata. Jest urzędniczką. Poznaliśmy się w pubie. Od listopada jesteśmy razem.
- Jesteś bogatym człowiekiem?
- Nie. Bogaty człowiek to ktoś, na kogo pieniądze same pracują. A ja muszę cały czas pracować, by utrzymać to, co mam. Zwłaszcza po rozwodzie, kiedy mam o połowę mniej.
- Z muzyka powoli stajesz się biznesmenem. Najpierw szkoła nurkowania, teraz klub.
- Zawsze chciałem mieć tzw. drugą nóżkę. Przed szkołą nurkowania był jeszcze sklep z odzieżą w Galerii Łódzkiej. Tam mi nie poszło. Potem szkoła. Też nie najlepiej na tym wyszedłem. Coś nie mam szczęścia do tych interesów. Teraz - odpukać w niemalowane - mam knajpę. Na tym przynajmniej się trochę znam. Wiem, jak się w knajpie pije.
- A mogłeś zostać aktorem, tak jak twoi rodzice.
- Dzięki nim od siódmego roku życia pracowałem przy dubbingowaniu filmów. Jeżeli było zapotrzebowanie na dziecięcy głos, ja tam byłem. Wtedy koło mnie przewijało się mnóstwo ludzi z branży filmowej. W ten sposób trafiłem do filmu. Grałem w jednej dużej produkcji "Pogrzeb świerszcza" w reżyserii Wojciecha Fiwka. Miałem wtedy 10 lat. Na więcej moja mama nie wyraziła zgody, bo stwierdziła, że mnie to będzie odciągało od nauki, szkoły. No i w sumie miała rację. Cieszę się, że taką decyzję podjęła.
- Nie żałujesz więc, że nie zostałeś aktorem.
- Absolutnie. W ogóle do aktorstwa mnie nie ciągnęło. Widziałem to od podszewki przez całe dzieciństwo. Uznałem, że to nie jest robota dla mnie.
- No to zostałeś muzykiem.
- Rodzice zapisali mnie do muzycznej szkoły podstawowej. To była decyzja odgórna. Nie bardzo mnie to kręciło. Nawet przerwałem naukę. Wróciłem, gdy miałem 12 lat. A trzy lata później doszedłem do wniosku, że w tym widzę swoją przyszłość. Koniec końców uczyłem się gry na fortepianie, gitarze, uczyłem się też śpiewu.
- Pewnie w czasach młodości grywałeś z kolegami gdzieś po garażach.
- Jasne. W piwnicy u moich rodziców. Graliśmy ciężkiego rocka. No wiesz - gitary na jajach (śmiech) i jazda!
- Kiedy zarobiłeś pierwsze pieniądze z muzyki?
- W wieku 15 lat. Napisałem muzykę rodzicom do ich przedstawienia. Prowadzili swój własny teatr. Potrzebowali muzyki do "Przygód Kubusia Puchatka". Przyszli z tym do mnie, bo mieli najbliżej. Zeszli do piwnicy.
- Ale naprawdę duże pieniądze zarobiłeś jednak dzięki Ich Troje.
- To był 2001 rok i festiwal w Opolu, na którym odnieśliśmy wielki sukces. Wtedy ruszyła oszałamiająca sprzedaż płyt. Mieliśmy mnóstwo koncertów.
- Wciąż jesteś gwiazdą, ale nie dajesz dziennikarzom zarobić na pisaniu o skandalach z twoim udziałem. Dlaczego?
- Odpowiedź jest prosta: bo ja jestem bardzo grzeczny chłopczyk.
Jacek Łągwa (39 l.)
Wychowywał się w rodzinie aktorów teatralnych - Janiny Borońskiej-Łągwy i Andrzeja Łągwy. Gdy był dzieckiem, zagrał w kilku filmach, był m.in. Adasiem Niezgódką w telewizyjnej wersji "Akademii Pana Kleksa". Ukończył Państwową Szkołę Muzyczną I i II stopnia. Jest założycielem zespołu Ich Troje. W 2007 roku rozwiódł się z żoną Dorotą, z którą ma dwie córki - Marysię i Olę. Jego ulubiony muzyk to Sting. Hobby: nurkowanie, dom, samochody, elektronika i budowanie modeli samolotów.