- Podobno chce pani zachęcić ludzi do tego, aby zaczęli się częściej uśmiechać... Czy taka akcja nie jest trochę sztuczna?
- Nie zgadzam się. Taka akcja już ma miejsce, przekonałam do niej i nadal przekonuję wiele osób, nie tylko przyjaciół i znajomych. My, Polacy, nie potrafimy się uśmiechać, łatwiej nam na kogoś powarczeć, niż okazać mu serdeczność. Zresztą sami sobie też nie potrafimy okazać życzliwości. A gdybyśmy tak zaczęli od siebie i każdego ranka powitali samych siebie uśmiechem, mielibyśmy ten uśmiech i dla innych.
- To brzmi tak prosto, że wręcz nieprawdziwie. Czyż nie jest to jednak nawoływanie do przyklejania do twarzy wymuszonych, a w związku z tym nierzadko fałszywych uśmiechów?
- Wcale nie. Bo tu nie chodzi jedynie o uśmiech, ale o pewną filozofię życia - o życzliwość okazywaną każdemu, niezależnie od tego, kim jest. O wewnętrzną harmonię, życie w zgodzie z samym sobą, o to, żebyśmy odrzucili chęć zwalczania siebie nawzajem. I jeśli każdy wziąłby sobie to do serca, z pewnością żyłoby nam się lepiej. Bez takich ostrych podziałów, jakie mają miejsce teraz, co widać w polityce, a co przekłada się na nasze życie społeczne.
- Wydaje mi się, że łatwo pani tak mówić, bo jest pani buddystką. Pewnie stąd tak dużo w pani spokoju, harmonii, otwartości i miłości. Po spotkaniu z dalajlamą, duchowym przywódcą Tybetu, uświadomiła sobie pani, jak potem twierdziła, że naszym celem i drogą jest być życzliwym i otwartym wobec innych, a także wszelkich przejawów życia. A co mają powiedzieć ci, którzy nie odkryli takiej prawdy?
- Nie trzeba być buddystą, żeby mieć taki stosunek do ludzi i do życia. Ale ja też nie jestem doskonała. Jestem absolutnie normalnym człowiekiem. Też potrafię się zezłościć, upierać przy swojej racji, choć akurat mogę jej nie mieć, ale staram się nad takimi negatywnymi emocjami panować i nie karmić się złością czy frustracją.
- Jako buddystka pewnie zna pani wiele sposobów na rozładowywanie napięć?
- I znowu powiem, że to nie zależy od buddyzmu czy też jakiejkolwiek innej wiary. Medytować, spacerować, obcować z przyrodą może każdy. A to znakomicie odstresowuje.
- Pani zaczyna dzień od medytacji, uprawia też jogę, tai-chi?
- Tak. Chodzi o to, żeby całkowicie się wyciszyć - wyciszyć umysł, ciało. Nie wybiegać myślami w przeszłość i przyszłość, nie analizować, nie dociekać, poszerzać swoją wewnętrzną przestrzeń.
- Z takim nastawieniem do życia zapewne czuje się pani osobą szczęśliwą. Ale czy spełnioną? Bo to nie zawsze idzie w parze...
- Szczęśliwa bywam. Mogę powiedzieć, że spełniona jestem.
- Potrafi pani cieszyć się drobiazgami?
- Jak najbardziej. I to może być wszystko. Rozmowa z drugim człowiekiem, zabawa z wnukami, pływanie, chwila relaksu, muzyki, posadzenie nowej rośliny w ogrodzie, odwzajemniony uśmiech. I właśnie takimi, zwykłymi, ale niezwykłymi rzeczami powinniśmy nauczyć się cieszyć.
- Dziękuję za rozmowę.
Małgorzata Braunek
Aktorka filmowa oraz teatralna. Nauczycielka zen. W 1969 roku ukończyła PWST w Warszawie. Na ekranie zadebiutowała w głośnym filmie "Żywot Mateusza". Dwa lata później zagrała u Andrzeja Wajdy w filmie "Polowanie na muchy". Ogromną popularność przyniosły jej role Oleńki w "Potopie" oraz Izabeli Łęckiej w serialu "Lalka". Obecnie gra w serialu "Dom nad rozlewiskiem" Barbarę, matkę Małgosi. Prywatnie aktorka jest buddystką i zwierzchnikiem Związku Buddyjskiego "Kanzeon".