- Czy w jakiś specjalny sposób przygotowuje się pani do prezentacji pogody?
- Najważniejsze jest dla mnie, żebym wiedziała, o czym mówię, tzn. chodzi mi o meteorologię, czyli o właściwą prezentację prognozy pogody. Staram się też, by nie był to tylko suchy przekaz, często ubarwiam go opowiadaniem, co mi się przytrafiło: że auto nie zapaliło, bo z zimna padł akumulator, że złapała mnie ulewa, że potwornie zmarzłam. Ja przecież też mam prawo do ponarzekania na pogodę - prawda? Ale zawsze z uśmiechem, bo nie umiem i nie lubię się smucić.
- Czy ma pani mistrzów, od których się uczy, czerpie inspirację?
- Nie. Cenię moje koleżanki i kolegów, ale nigdy na nikim się nie wzorowałam. Jednak z zaciekawieniem podpatruję prezenterów pogody np. w USA, Hiszpanii czy Meksyku. To zupełnie inny przekaz, energiczny z humorem. Bardzo mi się podoba.
- Podobno do telewizji na dyżury przychodziła pani z córką, Julką.
- Rzeczywiście, czasami zabierałam ją do telewizji, gdy prezentowałam pogodę w "Pytaniu na śniadanie" czy w "Panoramie", ale było to w jej czasach przedszkolnych. Teraz jest tak pilną uczennicą, że musi uczestniczyć w każdych zajęciach. Nawet w tych dodatkowych.
- Jak się pani czuje jako mama w ogóle, a 7-latki, pierwszoklasistki w szczególności?
- Jako mama - doskonale. Jest to moja życiowa rola, mam nadzieję doświadczyć tego cudu po raz kolejny. A jako mama pierwszoklasistki? Każdego dnia moja siedmioletnia córka mnie zaskakuje - jest mądra, rezolutna, ostrożna i kochana. I już się zaczynają poważne pytania. Te z kategorii najpoważniejsze z poważnych.
- Jakie ma pani marzenia, co by jeszcze chciała osiągnąć?
- Marzenia? Jest ich mnóstwo - dlatego myślę sobie, że może część z nich się spełni. Zdradzę tylko te zawodowe - chciałabym, żeby telewidzowie, słysząc ode mnie, że będzie padał deszcz, wiał silny wiatr i będzie zimno - mimo wszystko mieli uśmiech na twarzy i pogodę ducha w sercu. Przecież nie tylko pogodą człowiek żyje...