- Muszę odpocząć, już nie mogę dalej iść - mówiła Villas, która musiała pokonać ledwie kilka metrów z limuzyny do siedziby gminy, gdzie odbywało się głosowanie. Widać było, że każdy krok sprawiał jej ogromną trudność. Wsparta na ramionach dwóch osób ledwo się poruszała. - Nie wejdę tam, nie dam rady - powiedziała, gdy dotarła do schodów prowadzących do lokalu wyborczego. Wprowadzona na górę musiała usiąść na korytarzu i odpocząć. Po dojściu do stołu, przy którym pobiera się karty do głosowania, też przysiadła. - Jestem za odwołaniem wójta - rzekła jedynie słabiutkim głosem.
Villas zaangażowała się w walkę o usunięcie wójta ze stanowiska po tym, jak odebrał jej dzierżawioną ziemię, na której stoi jej dom.
- Potrzebujemy 500 głosów, by odsunąć Bolesława Kędzierewicza - powiedziała Elżbieta Budzyńska, przyjaciółka gwiazdy.
Czy mieszkańcy pójdą za głosem Villas? Wkrótce się okaże. Tymczasem wczoraj z niepokojem patrzyli na stan jej zdrowia. - To straszne, ona ledwo żyje - komentowali.
Po wyjściu z budynku Villas nie miała siły odpowiadać na pytania dziennikarzy. - Jestem zbyt zmęczona, przepraszam - powiedziała i z trudem wsiadła do pożyczonego na tę okazję auta.
Pomimo ogromnego wysiłku, jaki piosenkarka musiała włożyć w dotarcie na referendum, do końca starała się zachować fason. Nie zrezygnowała nawet z butów na ogromnie wysokich obcasach.