W domu ja i siostra nie miałyśmy narzucanej "polskości", choć wtedy presja polonijnego środowiska była wielka. Dla nich bycie Polakiem oznaczało mówić po polsku. Teraz to rozumiem. Większość tamtejszych Polaków nie mogła wrócić do kraju, więc chcieli tam zbudować swoją małą ojczyznę i pielęgnować polskość. A moi rodzice... Znaleźli się w Anglii, będąc młodymi ludźmi, więc łatwo było im zasymilować się. Mieliśmy dom, w którym rodzice wynajmowali pokoje. I któregoś dnia trafiła do nas pani Jadwiga Gebethner. Tragiczna postać. Przed wojną jej rodzina miała potężną firmę księgarską. Ale po wojnie została sama, nie miała nic. Rodzice pracowali, mama nawet na dwóch etatach, więc ucieszył ich pomysł, by pani Jadwiga się mną opiekowała. Była cudowną kobietą, ale nie znała słowa po angielsku. No i ubierała mnie jak polskie dziecko. Cztery pary wełnianych rajstop, barchanowe majtki i wielka kokarda na głowie.
W Anglii dzieci od dawna tak już nie ubierano. Więc gdy poszłam do szkoły, przeżyłam traumę. Nie dość, że nie znałam angielskiego, to jeszcze wyglądałam strasznie.
Pani Gebethner odeszła, jak dorosłam. Rodzice znaleźli więc mi szkołę przy klasztorze, taką z internatem. No i od razu zaczęły się problemy. Bardzo szybko podjęto decyzję, że z siostrą nie możemy spać w sali z innymi dziewczynkami, bo siałyśmy zgorszenie. Nasze żarty i swoboda bycia raziła w oczy. Dostałyśmy więc celę na poddaszu, z dała od innych dzieci. Trochę wolności łyknęłam, gdy zaczęłam wychodzić z klasztoru na lekcje baletu. Rodzice wywalczyli to u zakonnic. Przed wyjściem dostawałam od dzieci listę zakupów, głównie prośby o cukierki. A gdy wracałam, musiałam "wyspowiadać się" matce Marii Luizie, która była jak ten pies broniący wrót piekieł.
- Czy masz jakieś cukierki? - pytała mnie. - Nie, matko - odpowiadałam, patrząc jej w oczy i martwiąc się, czy zaraz nie wypadną mi spod sukienki. Siostry bardzo dbały o naszą moralność. Jedna z matek - miała ze 2 metry wzrostu i mówiła do nas "kaczuszki" - wymyśliła kiedyś, że mamy pisać do niej listy z pytaniami "dręczącymi dziewczynki". Więc pisałyśmy: - Są takie galaretki, w kształcie ludzików. Są gołe. Jak mamy je jeść? - robiłyśmy sobie żarty. A ona całkiem poważnie po kilku dniach odpowiedziała nam: - Zamknąć oczy i szybko jeść!