Dariusz Kordek to człowiek z dużym dystansem do życia i ludzi. Z niejednego pieca jadł już chleb i wie, że emocje i nerwy są na nic. Gdy skończyliśmy rozmowę w jednej z warszawskich restauracji, był w świetnym humorze. Tak jakby wiedział, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
- Gazety piszą: "Wielki powrót Dariusza Kordka do aktorstwa". Co się dzieje?
- Na razie wystąpię w serialu "Ojciec Mateusz". Bardzo bym chciał, żeby to był wielki powrót, a tak naprawdę nigdy od aktorstwa nie odszedłem.
- To gdzie pan był, jak pana nie było?
- W mojej filmografii nie ma dużych przerw. Od debiutu "W labiryncie" występuję dość regularnie. Studia skończyłem 20 lat temu i przez ten czas zagrałem tyle ról, ile wielu aktorów przez całe swoje życie. Przyznaję, w pewnym momencie byłem dość rozgoryczony, bo zabrakło dla mnie dobrej pracy. Szukałem wtedy swego szczęścia w biznesie.
- W ubezpieczeniach?
- Pracowałem dla jednego z amerykańskich towarzystw ubezpieczeniowych. Media to podkoloryzowały i ogłosiły, że zmieniłem zawód. To nie była prawda.
- Awanse były?
- Szło mi dobrze. Zostałem nawet kierownikiem i w nagrodę pojechałem na Maltę. Pracowałem tam zaledwie dwa lata, bo było jak w wojsku, a to nie dla mnie.
- Woli pan dłużej pospać?
- Nie. Wstaję normalnie o 7.30-8.00, bo na spanie szkoda mi życia.
- No i efekty są. Nie przespał pan roli w "Ojcu Mateuszu".
- W jednym z odcinków zagrałem gwiazdora filmowego, niekoniecznie postać pozytywną. Żałuję tylko, że nie jest to jakaś, dłuższa rola. Niestety, szybko zostaję zastrzelony (śmiech).
- Gra pan aktora, a na fotosach występuje pan w sutannie. Dlaczego?
- Bo to jest film w filmie. Jako gwiazdor filmowy wcielam się w postać księdza. Ta cała zbrodnia wydarza się na planie.
- W sutannie panu do twarzy?
- Chyba tak, bo nie jest to moja pierwsza rola duchownego. Tak mnie reżyserzy widzą. W serialu "Adam i Ewa" udzielałem ślubu.
- Z czego pan teraz żyje?
- Pracuję w Telewizji Nowej Generacji "n". Zajmuję się tam kontaktami biznesowymi.
- Nie martwi pana, że zamiast sztuką zajmuje się pan tak przyziemnymi sprawami, jak zarabianie pieniędzy?
- Każdy musi znaleźć swoje miejsce w życiu. Nigdy nie byłem do końca ani umysłem ścisłym, ani humanistą. Teraz też "stoję na dwóch nogach" - nie poświęcam się do końca ani sztuce, ani biznesowi. Praca aktora to nie zawsze pewne pieniądze, a jako mężczyzna źle bym się czuł, gdybym musiał powiedzieć bliskim: "Przepraszam, nie wyjedziemy w tym roku na wakacje, nie pójdziemy też na obiad, bo nie mamy za co".
- Nosi pan znane nazwisko, a wyobrażenia o gwiazdach są różne od tego, co pan opowiada. Za chwilę usłyszymy, że nie miał pan co do garnka włożyć.
- Może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale było czasem ciężko. W zeszłym roku straciłem kontrakt i zostałem na lodzie. I to nie były "Gwiazdy tańczą na lodzie" (śmiech). Musiałem wysyłać CV i jak każdy bezrobotny przechodzić procesy rekrutacyjne.
- Ma pan żal do losu, że tak się z panem obszedł?
- Wcale nie. Mam kolegów, którzy długo biedowali, ale w końcu uśmiechnęło się do nich szczęście i dziś są bardzo popularni. W moim przypadku było odwrotnie: sukces miałem na samym początku, a potem było już tylko gorzej.
- Tydzień temu robiłem wywiad z Katarzyną Maciąg. Ma zaledwie 26 lat, gra ciekawe role. Jakie czyhają na nią niebezpieczeństwa?
- Też miałem mocny początek i wiem, że trudno utrzymać popularność. Nie mam uniwersalnej rady. Trzeba ostrożnie i rozsądnie dobierać propozycje.
- Po co były panu te reklamy szamponu na łupież Head & Shoulders?
- To była praca jak każda inna. Jako młody aktor mogłem zarobić duże pieniądze.
- A mył pan chociaż tym szamponem swoje włosy?
- Nigdy! Ani razu (śmiech).
- Niedawno prasa rozpisywała się na temat pańskiego rozwodu.
- Tak, chociaż umówiłem się z Agnieszką (byłą żoną), że nie będziemy udzielać wywiadów. Ja dotrzymałem słowa...
- Pana była żona powiedziała, że jest pan skoncentrowany na sobie...
- To chybiony zarzut, bo każdy człowiek wykonujący medialny zawód musi być w pewnym stopniu skoncentrowany na sobie. Na scenie, przed kamerami pracujemy sobą. Musimy wiec dbać o nasze "instrumenty", czyli ciało i psyche. Jeżeli będę chory i nie będę miał głosu, to nie zaśpiewam w spektaklu. Nie można oczywiście przesadzać i trzeba wszystko odpowiednio wyważyć.
- Udaje się to panu? Właśnie odeszła od pana trzecia kobieta?
- Jeśli chodzi o stronę formalną, to ja złożyłem pozew o rozwód. Smutna sprawa, bo człowiek ma poczucie straconego czasu.
- Żałuje pan, że nie ma dzieci?
- Nie. W moim życiu jest niewiele rzeczy, których bym żałował. Nie mam dzieci, ale może zaraz będę miał. Lubię dzieci i dojrzałem do tego, żeby zostać ojcem.
- Zegar tyka coraz szybciej?
- Skończyłem czterdziestkę i dlatego chcę maksymalnie wykorzystać czas. Zrobię wszystko, żeby mojego dziecka nie odbierał z przedszkola ktoś w wieku dziadka.
- Wymienię teraz kilka nazwisk ważnych dla pana osób. Proszę o kilka słów o każdym: Władysław Pasikowski.
- Reżyser filmu "Kroll". Moja bardzo ważna rola, mój debiut w filmie fabularnym, jego zresztą też. Miło to wspominam. Szkoda, że już nie zagrałem w kolejnych filmach Władka...
- Janusz Józefowicz...
- Wulkan energii i świetny choreograf. Mieliśmy dobre relacje, wielu moich kolegów przeżywało z nim katusze, a my się dogadywaliśmy (śmiech). Wystąpiłem w wielu jego ciekawych spektaklach. Kupił teraz ten pałac pod Warszawą, ale nigdy tam nie byłem. Jest teraz bardzo zakręcony, ale piekielnie zdolny. Słyszałem, że jest bardzo szczęśliwy w związku z Nataszą.
- Edyta Górniak...
- Aaaa. Edytka! To część mojego prywatnego życia, które trochę nieszczęśliwie mieszało się wówczas z zawodowym. Spotkaliśmy się niedawno w "Jak Oni śpiewają". Pisało się, że wyżywała się na mnie jako jurorka, ale ja tego nie odebrałem w ten sposób. Edyta po prostu idealnie wpasowała się w konwencję programu i może nie do końca wiedziała, jak do mnie podejść. Nie mam do niej żalu za lekkomyślne i chybione komentarze. Całkowicie ją rozgrzeszam.
- Niedawno Edyta Górniak powiedziała, że "była zdradzana z kobietami i z mężczyznami". Co pan na to?
- Jestem czysty (śmiech). Poważnie. Mam szczęście, bo gdy Edyta mówi źle o facetach, z którymi się spotykała, to zawsze mnie pomija. Myślę, że ma dobre wspomnienia z naszego związku.
- A może nie wywołuje już pan u niej żadnych emocji?
- Też tak może być. Tak naprawdę krótko byliśmy ze sobą i nie było żadnych awantur ani zdrad.
- Kiedyś opowiadał pan w wywiadzie o życiu w trasie, hotelach i potrzebie zagłuszenia samotności u boku nowo poznanych kobiet.
- Mówiłem o tym trochę w celu prowokacji. W końcu jestem "na wieki wieków amant", a to zobowiązuje! Tak naprawdę nic takiego nie miało miejsca. Jeśli jestem już z jedną kobietą, to nie interesują mnie inne, a tym bardziej mężczyźni. Nie jestem rozwiązły - w kwestii wierności jestem być może dinozaurem...
- ...ale dinozaury podobno wyginęły?
- Jak się okazuje - nie wszystkie (śmiech).
Dariusz Kordek (43 l.)
Aktor teatralny, filmowy, musicalowy, piosenkarz. Marek Siedlecki z serialu "W labiryncie" i Kuba Berger z "Krolla". Ukończył warszawską PWST. Śpiewał w "Metrze", Teatrze Muzycznym Roma. Kilka miesięcy temu rozwiódł się z modelką Agnieszką Gewert. Gra w polo, jeździ konno. Wzrost: 180 cm, waga: 80 kg. Mieszka w Warszawie.