Tragedia miała miejsce 14 marca, w 1980 roku. Rejsowy samolot linii LOT dzień wcześnie wystartował z Nowego Jorku do Warszawy. Kilkanaście minut po godzinie 11 pilot maszyny zgłosił wieży kontrolnej o awarii przez którą nie było możliwe wysunięcie podwozia. Po krótkiej konsultacji, kapitan samolotu Paweł Lipowczan zdecydował o zwiększeniu mocy silników, przejściu z 250 metrów na 650 metrów, co spowodowało pęknięcie wału turbiny i uszkodzenie silników. Załoga przez ostatnie 26 sekund lotu utraciła możliwość sterowania. Rozpędzony samolot o godzinie 11.15 uderzył o ziemię z prędkością 470 km/h. Zginęło 77 pasażerów oraz 10 członków załogi. Według ustaleń polskiej komisji, przyczyną katastrofy było wady materiałowe i technologiczne wału silnika nr 2.
O kulisach tej przerażąjącej katastrofy opowiedział Jerzy Dziewulski, w swojej książce "Jerzy Dziewulski o terrorystach w Polsce". - Odwracam się i widzę, jak się później okazało, ciało Anny Jantar. Ma na sobie rude futerko - już była przygotowana do lądowania. Rude futerko, takie krótkie, bo ono nie leżało na ziemi, ono było tak do połowy jej. Te charakterystyczne rude włosy, ale twarz nimi zakryta. Wtedy nie wiedziałem, że to jest Anna Jantar - opisywał były policjant.
- Cała robota z samolotem polega na tym, że wszystkie jego części składa się do kupy na specjalnie wyeksponowanym hangarze. I te części, które leżą, próbuje się złożyć na cały samolot. Ale mało tego. Jeszcze pół roku później myśmy wyjmowali z samolotu fragmenty ludzkich ciał. Tak jest. Zawsze zostaje ręka, pół dłoni, kawałek palca. I za każdym razem, niestety, wzywaliśmy instytucje pogrzebowe do załatwienia tego typu spraw - powiedział Jerzy Dziewulski.
Zobacz też: Rocznica śmierci Anny Jantar. Oto największe hity gwiazdy! POSŁUCHAJ!