- Oj, niełatwo się z panią umówić. Telefon wyłączony, a jak już uda mi się dodzwonić, to musi pani szybko kończyć...
- Istotnie, jestem teraz bardzo zajęta. Moje wnuki nie dają mi chwili oddechu, ale to dobrze mi robi i na samopoczucie, i na sylwetkę. No i przekonałam się, zresztą nie po raz pierwszy, że komórka wcale do szczęścia nie jest mi potrzebna. Całkiem dobrze można się bez niej obyć, a i życie bez komórki jest piękne.
- Wiele babć, w dodatku, podobnie jak pani, zupełnie nie wyglądających na babcie, woli jechać na wakacje bez wnuków. A pani wzięła ze sobą dwoje i wygląda na bardzo zadowoloną...
- I proszę sobie wyobrazić, że to ja musiałam prosić swoje dzieci, żeby pozwoliły mi na to. Wcale nie były takie chętne. Tym bardziej że wnuki to rodzeństwo cioteczne - 9-letnia Marysia jest córką mojego syna, a niespełna 2-letni Albert to syn córki. Trochę się bałam, bo Marysia nigdy wcześniej bez rodziców na wakacje nie jeździła, a Albert jest jeszcze taki malutki. No i moje dzieci uważały, że jestem, jak na babcię, zbyt towarzyska i zbyt energiczna, co może wnukom nie wyjść na dobre. Ale szybko się przekonały, że jest inaczej.
- Ale jakaś zaprawa przed wyjazdem chyba była?
- Oczywiście. To były spacery z wnukami, wspólne wyjścia na różne imprezy. Z Albertem potrafiłam przejść z Ochoty aż na Stare Miasto, a jest to kawał drogi. I żadna zła pogoda nam nie przeszkadzała. Ubierałam go cieplej, pakowałam do wózka - i w drogę. Z kolei z Marysią zaliczyłyśmy wszystkie przedstawienia w teatrze Buffo, koncerty w filharmonii. Już nie mówiąc o tych wszystkich basenach, jazdach konnych, tenisach, baletach.
- Podobno nawet tutaj, na wakacjach, prowadza pani dzieci na różne zajęcia?
- Jest taka możliwość, więc z niej korzystamy. A ja uchodzę tu za bohaterkę. (śmiech)
- Nie żałuje pani, że zamiast przesiadywać w kawiarni w miłym towarzystwie, szaleć na parkiecie w dyskotekach, idzie pani z dziećmi na kolejne zajęcia?
- To, co teraz robię, absolutnie mnie zadowala. Zawsze starałam się żyć zgodnie z naturą, nie paliłam, nie piłam, tylko od czasu do czasu kieliszek czerwonego wina. I zawsze starałam się dbać o siebie. Czas spędzony z wnukami jest dla mnie też takim przybliżeniem do natury. Czasami czegoś takiego potrzeba. To taki świeży oddech od zgiełku wielkiego miasta i wszystkiego, co z tym zgiełkiem się kojarzy.
- Wygląda pani tak młodo, mam wrażenie, że z wiekiem nawet ubywa pani lat... To chyba nie tylko sprawa zdrowego trybu życia?
- Pewnie trochę i genów, stawiałabym jednak na ten styl życia. To bardzo wiele znaczy.
- Ciekawe, bo jest pani zodiakalnym Strzelcem, a znak ten ceni sobie zwłaszcza niezależność, dążenie do wolności, a tu ogranicza się pani wnukami...
- Ależ to nie ma nic do rzeczy! Opiekując się nimi, w niczym nie ograniczam swego poczucia niezależności. Przeciwnie, jak tak spaceruję z nimi, to czuję się wolna jak ptak.
- Czyli wakacje z wnukami mogą być super?
- Jak najbardziej. Dziwię się tym babciom, które jeszcze tego nie doświadczyły.
- Czy ma pani jakąś receptę na udane wakacje z wnukami?
- Na pewno będą udane, kiedy, po pierwsze, nastawimy się optymistycznie, a po drugie - i to jest chyba najważniejsze - będziemy się starać cieszyć każdą chwilą i każdym promykiem słońca. I to jest chyba recepta na każdy udany wypoczynek.
Zofia Czernicka (63 l.)
Dziennikarka, prezenterka telewizyjna, konferansjerka. Z wykształcenia dr ekologii, zna cztery języki obce. Jest Kawalerem Orderu Uśmiechu, który otrzymała za pomoc dzieciom z domów dziecka.