„Super Express”: – Porozmawiajmy o szortach. Naprawdę była pani pierwsza z tak wyskokowym wdziankiem?
Wanda Kwietniewska: – Nie musiałam ich za bardzo wymyślać, bo kawał mojego życia to siatkówka, więc był to strój niejako oczywisty. I fajnie się sprawdził jako rockowa kreacja. Może i byłam pierwsza. PRL była szaromundurowa, a mnie się marzył świat barw i wolności. Dziś trochę żałuję, że nie wystąpiłam też w sprinterskich kolcach, bo uwielbiam i lekkoatletykę!
– Duży wpływ na pani image miała Urszula Sipińska?
– Fundamentalny! Poznałam ją przez Andrzeja Tylca, muzyka z mojej pierwszej Bandy. Ula otworzyła przede mną swoją przepastną garderobę i podarowała biały, obcisły kombinezon, rodzaj baletowego trykotu. Szałowy! Ciuch w PRL zupełnie niedostępny. To była inspiracja!
– „Nie będę Julią” to niepisany hymn zbuntowanych kobiet, a może nawet rodzimych feministek...
– Nie jestem feministką. Jestem zwykłą, śmiałą kobietą. Nigdy nie chciałam być mężczyzną. „Julia” to znakomita kompozycja faceta (Wojciech Trzciński) z zawsze aktualnym tekstem dziewczyny (Magda Wojtaszewska). Julią nie chciałam być i nie jestem, ale fajną Julką – owszem, bywam.
– W tym roku 35-lecie zespołu, w kwietniu ukazała się ponownie płyta „Mamy czas” z 1985 r. – i na CD, i na powracającym do łask winylu. Co dalej?
– Na CD – „Własna Kalifornia”. Przed laty była tylko kaseta. A to świetne piosenki. Fani pytają też często o pierwszą płytę. Zobaczymy. Bardzo bym chciała. Mam też nowe plany. Zdradzę coś, gdy nabiorą kształtu.
– Gracie mnóstwo koncertów. Czy cały czas przychodzi wierna publika z lat 80.?
– O tak! Fani z dawnych lat są cały czas przy mnie. Niektórzy przyjeżdżają na kilka koncertów w roku. Z dziećmi i nierzadko wnukami! Zgodnie śpiewają ze mną „Julię” i „Siedem życzeń”. Rewelacja. Widzę ich, słyszę i zawsze chętnie wychodzę po koncercie pogadać i się uściskać.
– Urodzona na Kaszubach, od lat w Warszawie, a azyl na Mazurach...
– W cudownym, kaszubskim Przywidzu urodziłam się przez przypadek, bo miałam się urodzić w Gdańsku, czuję się elblążanką, bo tam spędziłam dzieciństwo i młodość, rodzice to warszawianie, więc miłość do Warszawy jest naturalna. Muzycznie ważny był też Poznań. Skomplikowane losy. Ale Mazury to teraz mój azyl. Jest pięknie. I do Elbląga, i na Kaszuby, i do Warszawy, i do Poznania – wszędzie blisko.
– Wygląda pani znakomicie. Siatkówka?
– Dziękuję! Sport kocham niezmiennie. Gram w siatę, pływam, dużo się ruszam. Lubię usiąść spokojnie wieczorem, ale dopiero po odpowiedniej dawce aktywności i... rocka. Ot, cała tajemnica!
Fani piszą jeszcze listy do pani, czy w końcu święty spokój?
– Nie chcę za dużo świętego spokoju! Uwielbiam kontakt z ludźmi. Tradycyjnych listów mniej, bo komunikacja się zmieniła. Ale internetowych wpisów i maili nie brakuje. Dostaję moc wzruszających, serdecznych słów. Czytam je wszystkie i przepraszam, że nie zawsze mogę odpowiedzieć. Zapraszam na rocznicowy koncert 18. sierpnia w Przywidzu. Zaśpiewamy dla Was z Małgosią Ostrowską!