- Tyle zainteresowań, tyle zajęć, a jeszcze spotkania z publicznością. Kim pani jest naprawdę? Poetką? Aktorką? Tłumaczką?
- To zależy, co robię w danej chwili. Właśnie skończyłam tłumaczyć kolejną sztukę, komedię Freda Apke "Piotr i Fryc" - o stereotypach dotyczących Polaków i Niemców. Lubię tę pracę, chociaż jest żmudna. Lubię samotność przed komputerem, zawsze lubiłam bawić się językiem - wchodzę w inny świat. Jutro mam próbę w teatrze, więc pobędę sobie aktorką.
- Wierzy pani w przypadki?
- Myślę, że to przeznaczenie przebrane za przypadek. Wierzę, że to wszystko, co nas spotyka, ma jakiś sens. Życie daje nam wiele znaków, które niestety nie zawsze potrafimy odczytać.
- To chyba nie jest łatwe?
- Może nawet nie takie trudne? Trzeba by tylko bardziej wsłuchiwać się w siebie i nie bagatelizować głosów, które nam mówią, co mamy robić, a czego nie robić. Ale często jesteśmy głusi, ślepi, tchórzliwi, leniwi. I płacimy za to. Nikt nam nie jest w stanie tak zaszkodzić jak my sami.
- Znamy panią także z seriali, jak np. "M jak miłość", "Pierwsza miłość", "Pensjonat pod Różą". Czy praca w tego typu produkcjach nie wydaje się pani zbyt błaha?
- Do wszystkiego, co robię, staram się podchodzić poważnie, zawodowo i robić to porządnie. Istnieje komercja uczciwa i nieuczciwa, podobnie jak sztuka, która też jakże często bywa jedynie karmą dla próżności i tylko udaje, że ma coś do powiedzenia. I to jest dla mnie rozstrzygające. Oczywiście wolę brać udział w sztuce niż w komercji, ale wolę uczciwą komercję niż pustą, sztuczną sztukę. Gdyby wielką sztuką żyły masy - nie trzeba by robić komercji. Chodzi tylko o to, żeby nie psuć ludziom gustów i to jest problem naszych czasów, ale żyjemy w czasach komercji i musimy z czegoś żyć! Z moich wierszy nie wyżyję. Nie wyżyję z tłumaczeń romantycznej poezji i nie wiem, kiedy znajdę wariata, który mi to wyda. W moim komputerze drzemie mnóstwo mojej cięż-kiej pracy i nie wiem, czy kiedykolwiek da mi to jakiś do- chód. Mam zrobionych kilka niekomercyjnych spektakli, napisanych tyle artystycznych projektów, że sama mogłabym założyć agencję. Tylko sprzedać to problem! Bo kogo to obchodzi? I kółko się zamyka.
- Nie zabiega jednak pani o role, nie dba chyba o to, żeby istnieć w mediach...
- Przyznaję się bez bicia. Wiem, że powinnam, ale nie umiem, nie chcę, nie mam na to siły. Nie lubię targowisk próżności. Źle się czuję na bankietach, nie umiem jeść na stojąco z torebką na ramieniu i kieliszkiem w ręce.
- A wypoczywać pani umie?
- Zwykle są dłuższe lub krótsze "urlopy z laptopem". W tym roku na moim ukochanym Podlasiu, nad Bugiem. Gdzie nie ma żadnych atrakcji i to właśnie jest atrakcyjne. Kiedy czuję, że moje ciało i dusza potrzebują remontu i mam kilka wolnych dni - chętnie wyjeżdżam do Nałęczowa. Tamtejszy klimat mnie ładuje i lubię tę uzdrowiskową nudę. Parę dni przyspieszonego sanatorium i czuję się jak podlana roślinka.
- Gdzie będziemy mogli panią w najbliższym czasie zobaczyć?
- Zapraszam na początku października do Teatru Komedia na "Dziewczyny z kalendarza" w reżyserii Tomka Dutkiewicza, gdzie zagram z doborową obsadą świetnych aktorek oraz z moim filmowym mężem Krzysiem Janczarem z filmu Janusza Majewskiego "Mała matura "47", który chyba powinien mieć niedługo premierę i w którym zagrałam histeryczną ciotkę. Zagrałam też coś w serialu "Usta, usta" i niedługo będzie można zobaczyć, jak to wyszło. Z Basią Szamborską nagrałyśmy audiobook "Miłość nad rozlewiskiem" Małgorzaty Kalicińskiej. Mam nadzieję, że się słuchaczom spodoba, ale nie możemy konkurować z serialem...
- Dziękuję za rozmowę.