Usiadłem w auli politechniki w jednym z pierwszych rzędów, obejrzałem się i zobaczyłem 200 osób patrzących na wzory na tablicy, 80 procent z tych ludzi je rozumiało, ale nie wiedziało, co chce robić w życiu, gdzie pracować, jak realizować swoje pasje. Zrezygnowałem po tygodniu. Wróciłem do pracy barmana, tylko tym razem w Polsce. Za zarobione w ten sposób pieniądze zacząłem chodzić na lekcje aktorstwa. Nie dostałem się jednak do PWST w Krakowie, przyjęto mnie za to na wydział lalkarski we Wrocławiu. Po roku zdałem do jeszcze wtedy PWST w Warszawie, ale po dwóch semestrach zostałem wyrzucony. Stamtąd zdawałem po raz kolejny do Krakowa, udało się. Studia skończyłem z nagrodą.
Po dyplomie zacząłem pracę w Teatrze Nowym w Łodzi. A potem trafiłem na 11 lat na plan serialu "Plebania".
To był czas, gdy zdążyłem się zakochać, ożenić, rozwieść, cierpieć. I ogarnąć. Zajęło mi to rok. I wtedy... poznałem Kamillę. To było na pierwszej próbie "Romea i Julii" w teatrze w Krakowie. Wszyscy spędzali przerwy przy maszynie z kawą, paląc papierosy, a my byliśmy jedynymi osobami, które nie paliły. Początkowo więc spędzaliśmy przerwę na papierosa z dala od dymu. Potem zaczęliśmy chodzić razem na obiady, na kolacje...
Okazało się, że Kamilla jest w separacji, ja jestem po rozwodzie. Zaczął się temat uczuć. Ona zastrzegała się, że nigdy z nikim już nie chce być, a ja twierdziłem, że jest mi bardzo dobrze samemu. Gdy skończyliśmy pracę nad spektaklem, po powrocie do Warszawy okazało się, że mocno za sobą tęsknimy. Zaczęły się nieudane próby randek dwóch osób ze złamanymi sercami i tak minęła cała długa jesień i zima. A tęsknota zamieniała się w pełną gamę uczuć, które można określić jako miłość. Na wiosnę spróbowaliśmy zamieszkać razem i porozmawiać o poważnych planach, czyli rodzinie i dzieciach. Po niespełna dwóch latach od tej "poważnej rozmowy" pojawił się Bruno, nasz syn.