Jestem pierwszym dzieckiem w naszej rodzinie. W wychowaniu pomagały rodzicom - mamie Annie i tacie Andrzejowi - prababcia Maria i babcia Irena, z którymi spędzałem weekendy. Babcia była ze Lwowa, więc mój smak z dzieciństwa to pierogi ruskie i kuchnia z tamtych rejonów. Jadałem też dużo kaszy gryczanej.
Chodziłem do szkoły na osiedlu Paderewskiego w Katowicach. Do drugiej klasy podobała mi się szkoła, potem ten czar szybko prysnął. Przez osiem lat zamiast chodzić do jednej klasy w szkole, cieszyć się, że mam kumpli z jednej klasy, co dwa lata ją zmieniałem... Dostałem łatkę, że jestem umysłem ścisłym. Byłem przeciętnym, dostatecznym uczniem. Poszedłem do technikum elektromechanicznego w Katowicach. Po pierwszej klasie okazało się, że wcale takim ścisłym umysłem nie jestem... Zacząłem kombinować przed maturą, że owszem będę zdawał na politechnikę, ale warto mieć jakiś plan B na życie. Tym planem B stało się aktorstwo.
Rok przed maturą zacząłem myśleć o szkole teatralnej. Zdawać poszedłem z marszu. Szkoła w Krakowie znajdowała się wtedy na ulicy Starowiślnej. Tam otarłem się o sukces. Ja, chłopak z technikum, umysł niby ścisły, osobnik stroniący od mówienia wierszyków na apelach, akademiach, egzaminy skończyłem jako piąty pod kreską. Rzecz jasna do szkoły się nie dostałem. Dla mnie była to ekstremalna przygoda, ekstralot, po którym wylądowałem bardzo daleko. Wprawdzie "skoku" nie zakończyłem lądowaniem z telemarkiem, ale to był mój pierwszy lot.
Rok przed maturą miałem też w głowie plan C, czyli wyjazd do Anglii. Pracowałem już wtedy od roku w Katowicach, myjąc wagony kolejowe na bocznicach. Zarabiałem na tym potworne pieniądze, bo była to spółka studencka. Dla takiego młodego człowieka jak ja, gdy zaczyna zarabiać więcej od rodziców, jest to niesamowita sprawa. Za te zarobione pieniądze wyjechałem do Anglii - jeszcze Anglii z wizami dla Polaków, z funtem droższym ponad 2,5 raza od dolara. Miałem być tam dwa tygodnie, zostałem pół roku. Byłem barmanem i robiłem ciasto w pizzerii, która udawała włoską, a była prowadzona przez Irańczyków. Miałem też epizod w prawdziwej włoskiej knajpie. O 7.30 wydawałem bekon i jajka sadzone. To była bardzo odmóżdżająca praca, ale mogłem pomyśleć o swoim dalszym życiu. W końcu z dnia na dzień stwierdziłem, że wracam do Polski. Pamiętam, że akurat mój brat obchodził wtedy urodziny. Spakowałem się i wróciłem.