- Czas, kiedy mąż wychodzi na dwie godziny do teatru, jest dla mnie torturą. Nie mogę się doczekać, aż wróci. Jesteśmy bardzo ze sobą związani - opowiadała jakiś czas temu pani Hanna.
- Na ich miłość patrzyłem z ogromnym podziwem. Pan Wojciech zawsze zwracał się do pani Hani z ogromnym szacunkiem, zwykle wołając "skarbie" albo "kochanie". Uwielbiali spędzać ze sobą czas. Pan Wojciech często mi powtarzał, że nawet kiedy pani Hania wychodzi do sklepu na drobne zakupy i nie ma jej w domu przez godzinę, on z tęsknoty - cytując go - zaczyna wariować - opowiada nam Krzysztof Pyzia, przyjaciel rodziny oraz autor książki "Z Pokorą przez życie".
Ich miłość mogłaby posłużyć za scenariusz pięknego romansu. Wojciech i Hanna poznali się w liceum, ale na początku nie bardzo się lubili. Miłość przyszła kilka lat później, w szkole aktorskiej. Do oświadczyn doszło w 1955 r. Rok później postanowili wziąć ślub. I wtedy napotkali pierwsze trudności, bowiem ich rodzice byli przeciwni temu związkowi. Para postanowiła potajemnie wziąć ślub cywilny. Na początku nie mogli zamieszkać razem, potem mieszkali kątem to tu, to tam. Dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu i przed Bogiem ślubowali sobie wierność do grobowej deski.
Państwo Pokorowie nie wstydzili się mówić o trudnych chwilach swojego małżeństwa. - Pani Hania opowiadała o tym, jak kiedyś wystawiła panu Wojciechowi walizki za drzwi i kazała się wyprowadzać. Co więcej, później sama wnosiła te walizki z powrotem. Jak sami żartowali, kryzys mieli średnio raz na dwadzieścia lat, czyli nie tak często - mówi Pyzia.
Jak podkreślają znajomi państwa Pokorów, pani Hannie będzie bardzo trudno poukładać sobie życie bez ukochanego. Na szczęście nie została sama. Ma przecież dwie córki i pięcioro wnuków, które teraz są dla niej wsparciem.
ZOBACZ TAKŻE: Nie żyje Wojciech Pokora. Tak go zapamiętamy