Tę historię napisało życie. Pomysł na film podsunęła Barei żona, która była historykiem sztuki w Muzeum Narodowym. Pewnego dnia zaginęło tam mało znaczące dzieło...
I tak w komedii z 1973 r. pracownik muzeum, magister Stanisław Maria Rochowicz, w którego wciela się Wojciech Pokora, zostaje oskarżony o kradzież obrazu. Grozi mu za to 5 lat więzienia. Jest tak tym przerażony, że postanawia przebrać się za kobietę do czasu aż namaluje kopię dzieła i podrzuci ją do muzeum. Musi jednak wyprowadzić się z domu, więc zatrudnia się jako gosposia domowa. Marysia – bo tak się nazywa - nie ma szczęścia do pracodawców. Często zmienia pracę. Ale znajduje też plusy – zarabia krocie. Dużo więcej niż jako historyk sztuki.
Początkowo Bareja przymierzał do roli Rochowicza Jacka Fedorowicza i Janusza Gajosa. Pierwszemu jednak zbyt szybko odrastał zarost, a drugi miał zbyt męską posturę. Ostatecznie padło więc na Pokorę. Natomiast w małżonkę Rochowicza miała wcielić się Stanisława Celińska. Zagrała ją jednak Jolanta Bohdal.
Wojciech Pokora nie chciał zagrać Marysi. Po latach wyznał wstrząsającą prawdę
Choć film uczynił z Pokory gwiazdę nr 1, aktor po latach mówił, że nie znosił Marysi. Po pierwsze rola zepsuła mu wakacje, bo miał wykupione wczasy w Bułgarii i nie zamierzał z nich rezygnować. Po drugie – zakłóciła mu spokój.
- Bareja zaczął nas nachodzić... Przychodził przez kilka tygodni, w końcu miałam już dość tych wizyt. Powiedziałam mężowi: „Ja tego dłużej nie wytrzymam. Błagam cię, zagraj w tym filmie, bo przecież ten chłop nas zadręczy. Ja ci nawet pożyczę moje sukienki". I wtedy się zgodził - wspominała żona Wojciecha, Hanna, w rozmowie z autorem książki "Z Pokorą przez życie".
Hania jak obiecała tak zrobiła. Przejrzała garderobę i wybrała kilka strojów. Pożyczyła mężowi nawet perukę. On musiał jedynie kupić sobie damskie pantofle. Staranny makijaż uczynił z Wojciecha Marysię. Praca na planie nie podobała się aktorowi. - Kręciliśmy codziennie od szóstej rano do ósmej wieczorem. Nieustannie w damskich ciuchach. Coś okropnego! - skarżył się Pokora.
Po filmie "Poszukiwany, poszukiwana" Wojciech Pokora nie miał życia
Ale „najgorsze” było przed nim. Po premierze filmu aktor nie miał życia. - Musieliśmy trzy razy zmieniać numer telefonu. Nieustannie też dzwonił domofon. Jak ktoś wracał z nocnej zabawy i przechodził obok naszego domu, to czuł się w obowiązku zadzwonić i zapytać o Marysię". A na ulicy ludzie krzyczeli za mną: "Te, Maryśka, zupa ci kipi!". Istny koszmar – wspominał w swojej biografii.
Dziś z filmu się śmiejemy. Ale, gdy wchodził do kin, nie wszystkim było do śmiechu. „Poszukiwany, poszukiwana” kpił z siermiężnej peerelowskiej rzeczywistości. Gosposia zarabiała więcej od historyka sztuki, a państwowi oficjele byli niewykształceni i bezużyteczni.
- Ten film - mimo pozoru błahości - odsłania szczeliny, przez które widzimy kawałek ówczesnej Polski - mówił o produkcji Zdzisław Pietrasik, krytyk filmowy „Polityki”.
I choć komedia skończyła 50 lat, wciąż elektryzuje. Gdy „leci” w telewizji, nie sposób nie przysiąść na kanapie i nie obejrzeć jej do końca. I po raz enty śmiać się z kwestii o badaniu „zawartości cukru w cukrze", czy stwierdzeniu "mój mąż jest z zawodu dyrektorem".