- Zagraliście właśnie trasę w USA, jak to się stało, że nigdy wcześniej tam nie występowaliście?
- Były przymiarki do przyjazdu za ocean, ale z różnych powodów nie było to możliwe. Za czasów komuny mieliśmy problem z otrzymaniem paszportów. Później był kłopot z wizami. A kiedy już mogliśmy przyjechać, to ze mną był problem. Byłem na etapie bardzo poważnej choroby alkoholowej. Nie nadawałem się na żadne wyjazdy. W pewnym momencie trafiłem do rodzinnego ośrodka terapeutycznego. Zacząłem się leczyć dla moich najbliższych, bo prosili mnie o to. Niestety, wtedy nic z tego nie wyszło. Nie dałem rady. Po paru latach przez nałóg stanąłem pod ścianą. Miałem wybór żyć albo umrzeć. Wybrałem to pierwsze. Trafiłem do ośrodka terapii. Wyleczyłem się. Od tamtej pory nie piję, nie biorę narkotyków ani nie zażywam żadnych lekarstw. Stanąłem na nogi. Po latach od tej terapii zacząłem robić też coś ze swoim głosem. Znowu zacząłem grać i śpiewać.
- Nie czujesz się już dinozaurem polskiego rocka?
- Miałem podobną rozmowę z Jankiem Borysewiczem, którego spotkałem w Chicago na śniadaniu w hotelu. Lady Pank miał też koncerty w USA. Janek jest tylko kilka lat starszy ode mnie i doszliśmy do wniosku, że obaj czujemy się, jak byśmy mieli po 20 kilka lat. To jest niesamowite, ciała nam się starzeją, ale dusze nie. Energia wprost nas rozpiera.
- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
- Na jesieni kończymy trasę koncertową promującą naszą nową płytę. W przyszłym roku wchodzimy do studia z nowym materiałem. Wtedy też będę obchodził 40-lecie mojej pracy twórczej. Będzie z tej okazji parę koncertów i zapowiada się bardzo ciekawie.
- Oddział Zamknięty powstał w 1979 roku, a ciągle ludzie znają wasze piosenki...
- To fajnie, że naszej muzyki słuchają całe pokolenia. Obecnie wnuki naszych pierwszych fanów. Nieraz, kiedy słyszę w radiu jakieś nasze kawałki, jestem zaskoczony, że brzmią one tak nowocześnie.
Zobacz: Monika i Zbigniew Zamachowscy. Czy żona zdoła namówić aktora do chałtury za 7 tysięcy?