W latach 70-tych Waldemar Kocoń był bardzo popularnym w Polsce piosenkarzem. Publiczność przyjmowała jego kolejne przeboje, jak "Uśmiechnij się, mamo" czy "Moje chryzantemy", bardzo ciepło. Przez całą swoją karierę wydał 17 albumów, ostatni tuż przed śmiercią - w 2012 r. Niemal 20 lat spędził w USA, gdzie w ośrodkach polonijnych prowadził One Man Show, można było go również słuchać w audycji radiowej "Kocoń przed północą".
Waldemar Kocoń był bardzo związany ze swoimi kotami
Po powrocie do Polski ponownie zajął się tworzeniem muzyki, angażował się również w działania mające na celu ochronę zwierząt. Sam miał trzy duże drapieżne koty - serwale Rexusa, Maxima i Aidę. Rexus przyjechał z nim ze Stanów, artysta był z nim bardzo związany, traktował go jak syna.
Schorowany artysta zadbał o dom dla swoich pupili
Nic więc dziwnego, że gdy zachorował na białaczkę w pierwszej kolejności postarał się znaleźć odpowiednia opiekę dla swoich pupili. Aida najprawdopodobniej znalazła nowy dom jeszcze przed jego śmiercią, bo nie została wspomniana w testamencie artysty. Ukochanego Rexusa Kocoń zapisał warszawskiemu ogrodowi zoologicznemu, Maximem miała się Krystyna Olbrychska, z którą piosenkarz przyjaźnił się. Niestety zwierzę uciekło, i, mimo oferowania wysokiej nagrody, nigdy nie zostało odnalezione.
Kocoń wydziedziczył rodzinę. Majątek zapisał na rzecz Domu Artystów Weteranów w Skolimowie
Majątek Koconia - w tym samochód i kolekcja obrazów - podobnie jak ukochane koty, nie trafił w ręce rodziny. Choć wokalista miała dwójkę rodzeństwa oraz syna, to nie wspomniał o nich w testamencie. To, co po nim zostało, z wyjątkiem kotów oczywiście, zapisał na rzecz Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.