Rzadko spotyka się młodą artystkę, której nie przewróciło się od sukcesów w głowie. Zaświadczam, że kimś takim jest na pewno Katarzyna Maciąg. Mówią o niej, że to polska Angelina Jolie i gdy piliśmy kawę w jednej z warszawskich kawiarni, myślałem, że coś w tym jest. Śmiała, temperamentna, mówi szczerze, co myśli - nic dziwnego, że rozmowa z nią to wielka przyjemność.
SE: - Wciąż tańczysz na rurze?
Katarzyna Maciąg:- Już nie, ale było fajnie.
- Zrezygnowałaś?
- Zrobili za mnie zastępstwo i już nie gram w Teatrze Wybrzeże w spektaklu "Grupa Laokoona". To tam tańczyłam, żeby nie było wątpliwości (śmiech).
- To teraz taniec na rurze już się do teatrów przeniósł?
- To była parodia teledysku z modelką Kate Mosse, taki cytat z popkultury w przedstawieniu teatralnym. Przez dwa miesiące trenowałam ten układ z Anką Jankowską (choreografką).
- Zmieniłaś repertuar i zachwycasz w TVN-owskim serialu "Teraz albo nigdy". Dopiero niedawno skończyłaś szkołę teatralną, a już robisz karierę. Jakie to uczucie widzieć billboardy ze swoją twarzą na ulicy?
- Dziwne. Nie rozpoznaję na nich siebie, to nie jestem ja. To wypreparowany, sztuczny obrazek i dlatego mam wrażenie, że mnie to nie dotyczy.
- A ten cały szum wokół ciebie?
- Nie byłam na niego przygotowana. Miałam na początku pewien rodzaj niezrozumienia tej sytuacji i to mi zostało.
- Ale czasami sama ten szum wywołujesz. Po co mówiłaś, że Mateusz Damięcki świetnie całuje? Zrobiła się w Internecie burza...
- To był żart.
- Wcale nie całuje tak dobrze?
- (śmiech) Żart nie dotyczył tego, że on nie robi tego świetnie. Chodzi o konwencję rozmowy. Zażartowałam na czacie, a potem to wszyscy podchwycili.
- Żałujesz, że tak powiedziałaś?
- W swojej wypowiedzi nie widzę niczego złego. To komplement dla mojego kolegi, który ponoć umocnił go na czołowej pozycji amanta polskiego kina.
- A nie boisz się, że kiedyś powiesz o dwa słowa za dużo?
- A jakby nawet, to co? Nie przesadzajmy! Nie decyduję przecież o losach świata.
- To dlaczego ludzie ze świecznika tak bardzo cedzą słowa?
- Bo wszyscy jesteśmy nauczeni udawania. Omijamy tematy trudne, bo po co się komuś narażać? Jesteśmy zastraszeni i zawikłani.
- Też tak masz?
- Też. Trudno dzisiaj komuś zaufać.
- Myślisz o dziennikarzach?
- Nie tylko, myślę o nas wszystkich. Niby jesteśmy dla siebie mili, ale musi minąć dużo czasu, zanim cokolwiek powiemy szczerze.
- To opowiedz mi szczerze o swoim rodzinnym domu.
- Powiem ci tyle, na ile się znamy (śmiech). Jest zupełnie normalny. Zanim poszłam do szkoły do Kozienic, mieszkałam w małym Michałowie, w lesie, w domu moich dziadków. To był piękny czas. Zastanawiałam się ostatnio, jak można dorastać w dużym mieście. Chyba nie dałabym rady. Tramwaje, autobusy. Jak dziecko może poruszać się po takiej zatłoczonej Warszawie? Na wsi żyliśmy inaczej.
- Rodzice gonili cię do nauki?
- Zostawiali wolny wybór. Czułam się wtedy często samotna i bardzo dużo czytałam. Język polski, książki, poezja to był cały mój świat.
- Kto był dla ciebie wtedy najważniejszy?
- Miałam fantastycznego nauczyciela Andrzeja Boryczkę, który uczył nas w podstawówce muzyki i geografii. Jeździł z naszą klasą po Polsce, a w szkole robiliśmy przedstawienia.
- Już wtedy zgarniałaś same główne role?
- Nie. Pamiętam, że grałam "Balladynę", a jedyną rzeczą, która mnie odróżniała od kolegów, było to, że w ogóle się nie denerwowałam. Inni, gdy mieli wyjść i przed klasą coś zaśpiewać, byli ugotowani. Zupełnie jak ja na fizyce.
- A denerwowałaś się na prywatnym przesłuchaniu u Stanisławy Celińskiej?
- To był dla mnie trudny czas. Zrezygnowałam z germanistyki na Uniwersytecie Warszawskim i postanowiłam zostać aktorką. Stanisława Celińska zaprosiła mnie do swego domu, wysłuchała moich interpretacji wierszy, uśmiechnęła się i powiedziała: spójrz przez okno i spokojnie zacznij jeszcze raz. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
- Zostawiłaś uniwerek i ruszyłaś w wielką niewiadomą. Bałaś się?
- Tak, ale nawet przez chwilę nie żałowałam. Już o tym kiedyś mówiłam, ale nigdy szczerze na to pytanie nie odpowiedziałam.
- Masz okazję
- Na odejście ze studiów złożyło się wiele różnych czynników.
- Nieszczęśliwa miłość?
- Akurat co innego. Byłam wtedy bardzo skoncentrowana na sprostaniu szybkiemu, narzuconemu z góry tempu nauki. Biegałam na wykłady, a nie wiedziałam, kim jestem, nie wiedziałam, czego chcę. Każdy człowiek ma taki moment w życiu i lepiej się wtedy zatrzymać i coś zmienić, niż brnąć w coś, do czego nie jesteśmy przekonani. Nie żałuję.
- A rola w "Teraz albo nigdy" to też dobra decyzja?
- Propozycja zagrania roli to dla aktora zawsze wyróżnienie. Każdy chce mieć pracę, jest duża konkurencja. Nie narzekam.
- Grasz Basię Jasnyk, młodziutką pisarkę, specjalistkę od miłości. Ludzie proszą cię o jakieś rady?
- Tylko raz, na czacie jakaś dziewczyna zwierzyła się, że ma kłopoty z chłopakiem i to wszystko. Może nie wzbudzam zaufania? (śmiech). Widzowie nie proszą mnie o rady, bo potrafią rozdzielać rzeczywistość od świata filmowej fikcji.
- A prawdziwą Kasię Maciąg proszą?
- Moje koleżanki wiedzą, że im nie pomogę - słaba jestem w miłości, ale się uczę (śmiech).
- TVN-owskie seriale: najpierw "Magda M.", a obecnie "Teraz albo nigdy" pokazują świat bogaty, elegancki, lepszy, niż jest w rzeczywistości. Też jesteś taką luksusową dziewczyną?
- Świat tego serialu to nie jest moja bajka, a kostiumy i wnętrza, w jakich tam występują aktorzy, mają niewiele wspólnego z moim gustem... Prywatnie zamiast w drogich butikach wolę ubierać się w lumpeksach, choć nie przeczę, że czasem też lubię kupić sobie jakąś ładną rzecz.
- Ale wiesz o tym, że sukienka z lumpeksu na warszawskich salonach może się nie sprawdzić...
- Masz rację. Już nieraz oberwałam na internetowych forach za to, że jestem tak "niewyjściowo" ubrana, bo właściwie do nowych kiecek wszystko się sprowadza. Jeszcze trochę, gdy ważny polityk wyjedzie na rozmowy za granicę, to gazety będą pisać tylko o tym, w co był ubrany i jaki założył zegarek. To okaże się ważniejsze od słów, które tam wypowiedział.
- Jesteś piękną kobietą, podobasz się facetom. Czy uroda pomaga zdobywać ci kolejne role?
- Dziękuję za komplement. Zawsze miło coś takiego usłyszeć, zwłaszcza że jest też wiele osób, które w tej kwestii mają zupełnie inną opinię. Ma to też i swoją dobrą stronę, bo pozwala mi spokojnie myśleć, że role dostaję za to coś zupełnie innego. Znam jednak przypadek aktorki, która rolę zawdzięcza wyłącznie urodzie.
- O kim mówisz?
- O moim kocie.
- O Nestii?
- Nastii, Nastii. To Nastazia Filipowna (postać z "Idioty" Dostojewskiego - przyp. red.), która niedawno wystąpiła w Teatrze Telewizji. Po raz pierwszy na ekranie - chcieliśmy na koniec dać napis.
- Dobrze, że nie skończyła swego filmowego żywota na podłodze w montażowni... Wiem, że dużo ujęć nie weszło do spektaklu?
- Ojej. Nie mów tak. Nastia miała sporo szczęścia. To bardzo sprytny kot. Wkręciła się do Teatru Telewizji i zagrała u reżysera Jana Komasy. Zawinęła ogonem, Janek ją zobaczył i się zakochał (śmiech).
- Dużo się uśmiechasz. Co cię ostatnio rozśmieszyło?
- Pewien telefon. Siedziałam na planie w obskurnym autobusie, padał deszcz ze śniegiem, a ja, choć ubrana w trzy kurtki, drżałam z zimna. Nagle dzwoni telefon: "Chcieliśmy zaproponować pani rozbieraną sesję w "Playboy'u" - mówi głos w słuchawce.
- Taka propozycja może młodą kobietę dowartościować?
- Albo przyprawić o gęsią skórkę.
- Co zadecydowało, że odmówiłaś?
- Nie czułam się na to gotowa.
- To może namyślisz się za 5-10 lat?
- Co? Wtedy to już na pewno nie! (śmiech)
Katarzyna Maciąg (26 l.)
Zodiakalny Byk, absolwentka krakowskiej PWST. Przed podjęciem studiów aktorskich przez dwa lata studiowała na wydziale neofilologii w Instytucie Germanistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Debiutowała na trzecim roku studiów w spektaklu "Gąska" w Teatrze Śląskim. Zagrała w "Korowodzie", "Porze mroku", "Trzecim oficerze" i "Teraz albo nigdy". Ma brata, studenta prawa. Gra w Krakowie w Teatrze Nowym i Starym Teatrze. Hobby: pływanie, oglądanie filmów.