- W spektaklu "Chory z urojenia" gra pan ze swoją córką Zuzanną. Nie czuje pan żadnego dyskomfortu? Nie jest to trochę niezręczne?
- A cóż w tym złego, że spotykamy się w domu i na scenie? Ja widzę w tym same plusy. Dzięki temu, że gramy razem, widzę, jak ona to robi, jak podchodzi do roli, jak się w nią wczuwa i łatwiej mi doradzić, kiedy jest taka potrzeba.
- A jest? Już sobie wyobrażam te miny, grymasy, nawet kiedy córka radzi sobie doskonale i takiej potrzeby absolutnie nie ma... Podobno lubi pan wytykać nawet najdrobniejsze potknięcia?
- Zawsze walę wprost, ale na pewno nie jestem tyranem, co zresztą Zuzia sama w wywiadach podkreśla. I, znając ją, wiem, że to nie jest kokieteria, ona naprawdę tak myśli.
- Podobno młodsza córka, Kasia, też miała grać w tym spektaklu, ale nie udało jej się zwolnić z zajęć w szkole teatralnej w Łodzi?
- Cóż, jak rodzina, to rodzina. Trzeba się trzymać razem. A tak na poważnie, granie z rodziną jest trudniejsze niż z obcymi. Niby wszystko wygląda tak samo, ale chyba więcej od siebie wymagamy. W rezultacie widz dostaje lepszy towar.
- Chyba rzeczywiście nie jest tak łatwo, bo jak przygotowywał się pan do spektakli reżyserowanych przez pańskiego brata Mikołaja, to wióry leciały. Nawet próby pan zrywał...
- Bywało różnie. On jest świetnym, a co za tym idzie bardzo wymagającym reżyserem. Dużo wymaga od innych, a od siebie jeszcze więcej. Miał swoją wizję, ja też miałem swoją. Ale zawsze dochodziliśmy do porozumienia.
- Pański ojciec fascynował się teatrzykiem amatorskim, był statystą. Ponoć grywał z samym Osterwą. Pańska była żona, Anna Tomaszewska, jest aktorką. I gra z panem w "Chorym z urojenia" w Krakowie. Aktorką jest także szwagierka, Iwona Bielska, w aktorstwo poszedł syn pani Iwony i Mikołaja, Michał. Uff... Czy nie za dużo tego dobrego? A jeszcze jeśli dodać, że większość, jeśli nie wszyscy pana przyjaciele to aktorzy, no to mamy zawrót głowy! Czy nie pora pomyśleć o jakichś rodzinnych spektaklach albo nawet o wielkim rodzinnym teatrze?
- Może to jest jakaś myśl. Ale z tymi przyjaciółmi to przesada. Choć przyznaję, że jak córki były małe, to myślały, że wszyscy na świecie są aktorami. Bo kto do nas przyszedł z wizytą, to oczywiście aktor. Wydawało im się niemożliwe, że można robić coś innego.
- Przyjaźni się pan jednak głównie z ludźmi ze swojej branży. A mógłby pan zaprzyjaźnić się z kimś spoza środowiska?
- No jasne, przecież jestem normalnym człowiekiem! A to, że wiele moich przyjaźni zrodziło się na planie czy na scenie, wynika stąd, że jak przez tyle godzin przebywa się razem, to jest to jak najbardziej naturalne.
- To dlatego tak bardzo zaprzyjaźnił się pan z innym aktorem, Janem Nowickim, że aż byliście nawzajem świadkami na swoich ślubach?
- My się poznaliśmy wiele, wiele lat temu. I zawsze dobrze nam się rozmawiało, łączy nas sporo fajnych wspomnień. Dlatego z tym większą przyjemnością zaśpiewałem piosenki do tekstów Jana.
- Gra pan w teatrze, filmach, serialach, promuje pan nowe talenty, śpiewa pan, tańczy... Człowiek renesansu!
- Z tym tańcem to jednak przesada. Ale prawda, że sporo rzeczy w życiu robiłem.
- A co najbardziej panu pasuje?
- To, co robię w danym momencie. To najbardziej cieszy.
Andrzej Grabowski
Aktor filmowy i teatralny. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Widzowie pokochali go za rolę Ferdynanda Kiepskiego w serialu "Świat według Kiepskich". Mogliśmy podziwiać go także na wielkim ekranie. Między innymi w filmach: "Skrzydlate świnie", "Dzień świra", "Świadek koronny" i "Mała Moskwa"