JAN KLIMENT, który od lat zachwycał na parkiecie „Tańca z gwiazdami”, tej jesieni zaskoczy widzów podwójnie, debiutując nie tylko w nowym programie, ale i nowej roli. Dlaczego słynny czeski tancerz zdecydował się dołączyć do grona jurorów „Mam Talent!”, co okazało się najtrudniejsze w wyzwaniu i czy tęskni za domem w Czechach?
- Wiele się u pana ostatnio zmieniło! Jesienią nie tylko zobaczymy pana w nowym programie, ale i nowej roli, bo tym razem za stołem jurorskim. Jak się pan odnajduje na planie programu „Mam Talent”?
- Nie ukrywam, że już od jakieś czasu byłem gotowy na zmiany. Propozycja z programu „Mam Talent” przyszła więc do mnie w dobrym momencie. Cieszę się , że mogę rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Nie jest to jednak dla mnie zupełnie nowa rola, bo tak naprawdę od dawna jestem przyzwyczajony do sędziowania. Od lat oceniam zawodowe pary na turniejach tańca, choć może w trochę inny sposób i bardziej profesjonalnie. Program „Mam Talent!” to jednak dla mnie spora nowość. To jeden z największych światowych formatów, bardzo dużo się na tej scenie dzieje. Muszę więc mieć cały czas otwarty umysł i skupić się na tym, czego naprawdę szukam.
- Na co pan więc zwraca największą uwagę?
- Szukam osoby, który ma charyzmę, osobowość, ale też pomysł na siebie i na to, co dalej. Chcę zobaczyć coś innego, ciekawego, kolorowego. Oceniając występy w czasie castingów wyobrażałem sobie, który z uczestników mógłby reprezentować Polskę, gdyby stworzona została międzynarodowa edycja „Mam Talent!”. A muszę przyznać, że jest w tym roku z czego wybierać! Byli tacy uczestnicy, którzy dostarczali nam okazji do śmiechu, ale i tacy, którzy doprowadzali nas do łez. Jest tu miejsce na wszystkie emocje – radość, zaskoczenie, a nawet oburzenie, bo i takie sytuacje się zdarzały. Agnieszka Chylińska i Małgosia Foremniak nie jeden raz przyznawały, że tego, co zobaczyły na scenie, nie było jeszcze nigdy w tym programie. A to przecież już 13. edycja! Wielu uczestników zrobiło na mnie wrażenie. Zdarzył się też jeden występ, po którym wprost powiedziałem, że widzę szansę na zwycięstwo w finale. Nie zdradzę, o kogo chodzi, ale myślę, że można mówić już o czarnym koniu tej edycji.
- Scena „Mam Talent!” jest olbrzymia. Zdaję sobie sprawę, że pojawienie się na niej to dla uczestników silne emocje i duży stres. Dlatego zawsze staram się ich witać z uśmiechem i przekazać im na samym początku pozytywną energię, żeby dodać im otuchy. Wchodząc do tego programu nie zakładałem jednak, że będę surowym czy łagodnym jurorem. Staram się po prostu wnieść tutaj własną osobowość. Czasem będę ostry, a czasem mniej poważny. Będzie też zabawnie i na pewno wniosę tutaj trochę swojego czeskiego humoru.
- Dołączył pan do Małgorzaty Foremniak i Agnieszki Chylińskiej, które w roli jurorek „Mam Talent!” mają bardzo duże doświadczenie. Dostał pan od nich jakieś rady jako debiutant?
- Obie są w tym programie od pierwszej edycji i widziały już na tej scenie bardzo wiele, mają więc naprawdę duże doświadczenie. Bardzo mi pomogły. Przyznam, że na początku miałem problem z naciśnięciem czerwonego guzika. To dlatego, że zawsze staram się wierzyć w ludzi i chcę dać im szansę. Trudno więc czasem kogoś odesłać do domu. Otrzymałem jednak ważną radą: skoro uczestnicy zgadzają się na udział w tym programie, to muszę być też gotowi na ocenę. Jeśli ktoś przekonany jest o swoim talencie, a widzisz, że nie jest on tak duży, jak mu się wydaje, to trzeba też umieć powiedzieć to głośno. Ważna jest szczerość. Decydując o tym, komu dam szansę na kolejny etap, a komu nie, staram się pamiętać, że nie oceniam niczyjej osoby tylko konkretny występ.
- W programie „Mam Talent” zobaczymy pana po raz pierwszy, ale w polskiej telewizji jest pan obecny od dawna, dzięki czemu stał się pan najpopularniejszych Czechem w Polsce. Mieszka pan tu od ponad 10 lat. Który z tych krajów dziś nazywa pan swoim dziś domem?
- W sierpniu minie już 12 lat, odkąd mieszkam w Polsce! Jest mi ona bardzo bliska. Kiedy mówimy z żoną o domu, to myślimy o Warszawie, ale gdy mówimy, że jedziemy do Czech, to myślimy o naszych rodzicach. Tam są nasze korzenie. W dalszym ciągu jestem i czuję się Czechem, ale także Europejczykiem. Te granice coraz bardziej się zacierają. Dla mnie Polska i Czechy stały się trochę jednym państwem. Przez tych 12 ostatnich lat wiele się zresztą zmieniło. Polska - szczególnie młode pokolenie - otworzyła się na Europę, i odwrotnie. Z Warszawy do Czech jest niemal tak blisko jak do Gdańska, można się dzisiaj szybko przemieszać samolotem czy pociągiem, wcale nie mamy więc tak daleko, by odwiedzić naszą rodzinę. Kocham żyć w Polsce, podoba mi się tu i chcielibyśmy z żoną tu zostać, choć też wracam często do Czech. Zwłaszcza w czasie pandemii spędziliśmy tam sporo czasu, gdy martwiliśmy się o swoich bliskich. Dzielenie życia między te dwa kraje nie jest więc dzisiaj takie trudne.
- Jest coś, czego Polacy mogliby się, pana zdaniem, od Czechów nauczyć?
- Myślę, że oba kraje mogą się od siebie wzajemnie wiele czerpać. Czesi na pewno mogliby uczyć się od Polaków ich gotowości do walki o siebie i swoje prawa, większej bojowości. Polacy od Czechów z kolei chyba trochę większego luzu, tego, że czasem pewne rzeczy warto odpuścić. Ja od Polaków uczę się bardzo dużo, chciałbym jednak zachować w sobie właśnie ten czeski luz.