Za dnia kobieta w dresie...
Madonna zawitała do Warszawy w piątek po południu. W sobotę, zaraz po koncercie, opuściła nasz kraj. Kiedy siedziała w prywatnym samolocie na warszawskim Okęciu, zaczęła świętować swoje 51. urodziny. Polscy fani odśpiewali jej "Sto lat" jeszcze podczas koncertu. Wbrew zapowiedziom nie doszło do większych pikiet imprezy, które zapowiadały wcześniej środowiska katolickie, niegodzące się z organizowaniem imprezy w święto Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny. Protestowały jedynie małe grupki aktywistów oraz pojedyncze osoby.
Na kilka godzin przed koncertem gwiazda zrobiła próbę. Była w dresie i wyglądała tak zwyczajnie. W niczym nie przypominała znanego z telewizji demona seksu. Mogło obejrzeć ją jedynie 200 osób, które wygrały przedkoncertowe konkursy. Zawiedzeni byli jedynie fani z Małopolski, którzy nie doczekali się jej wizyty w obozie w Oświęcimiu. Bawiący się na warszawskim koncercie byli natomiast pod wielkim wrażeniem tego show.
W nocy demon seksu
Królowa popu na scenie zjawiła się o godz. 21.25. Jednak jej fani okupowali lotnisko na Bemowie już od godz. 17.30, kiedy to otwarto bramki na płytę. Madonna już w pełnej krasie czarowała publikę swoimi hitami.
Gwiazda kilkakrotnie zmieniała kostiumy, skakała na skakance, ze swoimi tancerzami wyginała się niczym akrobatka. Aż trudno uwierzyć, że za kilka godzin miała skończyć 51 lat. Artystka zadbała też o odpowiednią oprawę wizualną na imprezie. Nie zabrakło laserów i wielkich telebimów, na których prezentowano filmiki. Jednym słowem - show na wielkim, światowym poziomie.
Polscy fani również zgotowali jej niespodziankę. Podczas utworu "You must love me" (Musisz mnie kochać) unieśli w górę tysiące białych serc z papieru. To ulubiony kolor piosenkarki.
O godz. 23.20 na telebimie ukazał się wielki napis "Game Over" (Gra skończona). Wtedy po raz ostatni przybyli widzieli swoją idolkę na scenie...