- Razem z Magdaleną Boczarską gracie w serialu małżeństwo z długim stażem. Prywatnie także znacie się państwo od lat, ale nie połączyło was aktorstwo, tylko miłość do triathlonu...
- Spotkaliśmy się kilka lat temu właśnie przy okazji triathlonu. Z Łukaszem Grassem, z Piotrkiem Adamczykiem i Tomkiem Karolakiem zaczęlismy w Polsce propagować triathlon. Tam też poznałem Magdę i tak się złożyło, że zrobilismy swój pierwszy spektakl. Zagraliśmy w sztuce “Histerie miłosne”, z którą zjeźliśmy pół Polski, a później także ze spaktaklem “Ludzie inteligentni”. Magda jest zawodową, pełną energii, fantastyczną aktorką. Lubię osoby, które walczą o swoje, są dla mnie wyzwaniem. Potem tworzy się z tego jakaś energia, chemia, która służy potem filmowi, a w tym wypadku serialowi.
- Granej przez was parze daleko jednak będzie do idealnego małżeństwa.
- Historia zaczyna się w momencie, kiedy próbują sobie poradzić z pewną traumatyczną sytuacją i się jakoś zebrać, ratować się wzajemnie, ale - jak to czasem bywa – ze złym skutkiem. Mój bohater trochę ze swoimi problemami ucieka w bieganie. Któregoś dnia wydarza się pewna sytuacja nad Wisłą, kiedy ratuje on z opresji dziewczynę i to jest moment, który bardzo wiele zmienia w jego rodzinnym życiu. Ale i nie tylko w rodzinnym, szkolnym, ponieważ okazuje się, że będziemy się spotykać w tej szkole wszyscy. I się zaczyna.
- Co sprawiło, że przyjął pan tę rolę?
- To jest wyzwanie. W przypadku mojego bohatera Bartka ta guma takiego kręgosłupa moralnego jest mocno rozciągnięta, a ja staram się ekplorować te tematy. Z tego punktu widzenia to jest dla mnie bardzo interesujące i ciekawe. Nie bez znaczenia dla mnie jest też obsada. Moi partnerzy, realizatorzy, osoba reżysera Borysa Lankosza, operatora Bogumiła Godfrejowa ale także aktorzy: Łukasz Simlat, Magda, Marysia Kowalska, która jest nową, debiutującą aktorką.
- Jak pan ocenia Marysię jej debiut w takim gronie profesjonalistów?
- Pamiętam ten moment, kiedy też dopiero wchodziłem w środowisko fimowe. Pierwszym filmie zagrałem ju na drugim roku studiów, bardzo to przeżywałem. Zawsze mi się wydawało, że aktorzy, których spotykałem, to wielkie tuzy. Spotkałem Bogusia Lindę już przy moim drugim filmie, a także Krzysia Pieczyńskiego, który wrócił prosto ze USA. Wydawało mi się, że oni tyle z siebie dają, są tacy naturalni. Te spotkania były dla mnie zawsze ekscytujące. Nie wiem, jak jest z Marysią, ale bardzo mi się dobrze z nią pracuje. Jest niezwykle odważna w swoich działaniach aktorskich, pełna emocji. No ale jak to bywa w takich pierwszych momentach, musimy sie jeszcze docierać... technicznie.
- W ostatnich latach widzimy pana głównie w trudnych rolach poturbowanych życiowo bohaterów. Czy wróci pan jeszcze kiedyś do komedii?
- Oczywiście, liczę na to. Komedie na początku traktowałem trochę jako poligon, myślę tu o “Złopolskich”. Potem był jeszcze film “Zróbmy sobie wnuka” i jeszcze parę innych – z lepszym lub gorszym skutkiem. Ale komedia jest trudnym materiałem.
- “Pod powierzchnią” to kolejna tej jesieni propozycja z gatunku kryminalnego. Czy kryminał przechodzi teraz w Polsce odrodzenie?
- Myślę, że to przychodzi falami. Był taki moment, w którym cały czas raczono nas komediami. Trwało to dobrych parę lat. Teraz wchodzimy w jakiś mrok kryminałów i historii ze zbrodnią w tle. I tak w cyklach! :) Komedia i dramaty!