Swoje dzieciństwo wspominam chmurnie i burzliwie. Miałam etap, gdy byłam bardzo grzeczną i nieśmiałą dziewczynką. A potem, kiedy poszłam do szkoły, coś się ze mną stało i przestałam być grzeczna. Nikt nie wiedział i do dziś nie wie dlaczego...
W szkole były ze mną duże kłopoty. Mam starszego brata, który był idealnie grzecznym chłopcem i uczył się na samych piątkach. Rodzice myśleli, że skoro urodzi się o pięć lat młodsza dziewczynka, to też będzie z nią tak gładko, a tu się okazało, że niekoniecznie.
Szkoła podstawowa to były pierwsze próby poznawania świata. Mój o rok młodszy świetny koleżka pokazywał mi na przykład, którędy uciekał z domu. Pewnego razu wybraliśmy się w spólnie na taką wyprawę. Szukała nas milicja, bo jak się okazało, spędziliśmy na tej ucieczce kilkanaście godzin, z czego nie zdawaliśmy sobie sprawy. Moje dzieciństwo to zdecydowanie mało lalek. Bardziej zabawy z chłopcami. Potem to się trochę zmieniło i zaczęły mnie interesować innego typu szaleństwa, bardziej przemyślane wygłupy. Polegały one głównie na tym, aby zdenerwować nauczycieli, wyprowadzić ich z równowagi. Byłam w tym specjalistką, do dziś nie lubię belfrów i pewnie za karę sama nim zostałam.
Z dzisiejszego punktu widzenia to były bardzo niewinne żarty, ale dosyć denerwujące. Pamiętam, jak podczas zajęć z muzyki, które odbywały się na auli, zainicjowałam, abyśmy co kilka minut odsuwali się o parę centymetrów do tyłu. Efekt był taki, że dopiero pod koniec lekcji nauczycielka orientowała się, że jesteśmy na tyłach auli. Pani się denerwowała, a my byliśmy zadowoleni, że żart się udał. Często bywałam przywódcą tych żartów. W klasie były prawie same dziewczyny i tylko jeden zdominowany przez nas chłopak.
W liceum z moich zachowaniem i nauką było jeszcze gorzej. Nie zdałam nawet do następnej klasy i prawie zostałam wyrzucona z opolskiej szkoły. Musiałam przenieść się do Niemodlina (Opolskie). Tam zdałam maturę. Dalej trochę szalałam i buntowałam się przeciwko nauczycielom, zwłaszcza jednemu z nich lubiłam grać na nerwach. Był okropny, wyżywał się na wszystkich, mówił źle po polsku. Dałam mu nieźle w kość.
Z dzieciństwa pamiętam również kuchnię mojej mamy. To była wybitnie utalentowana gospodyni domowa, artystka wręcz. Robiła takie wypieki i dania, które do dziś wspomina cała rodzina - francuskie ciastka, gołąbki, karpik na święta. Miała do tego wielki dar i pięknie dekorowała wszystkie potrawy. Gdy przychodzili goście, byli zachwyceni tym, jak wyglądał nasz stół.