Urodziłem się na warszawskiej Ochocie, ojciec, jako pilot, dostał tam pokój z kuchnią. Mało?! Na owe czasy to był luksus! Ja pamiętam jeszcze Warszawę zburzoną. Bawiliśmy się w ruinach, które nazywaliśmy lochami. Wszędzie były napisy: "Uwaga miny".
15 listopada 1951 roku ojciec zginął. Miał tylko 33 lata. To była pierwsza katastrofa lotnicza w PPL LOT w powojennej Polsce, przez wiele lat owiana tajemnicą. Kiedy ojciec zginął, a wraz z nim załoga i pasażerowie, mówiono, że to jego błąd, że za nisko leciał. Ale prawda była taka, że ojciec nie chciał lecieć. Zgłaszał usterki samolotu, ale UB zmusił go, by siadł za sterami. Wtedy były takie czasy, albo lecisz, albo...
Pamiętam mama opowiadała mi taką historię, że ojciec bał się swoich 33. urodzin. Kiedyś na spacerze spotkali Cygankę i ona koniecznie chciała mu powróżyć. Ale gdy spojrzała na dłoń, oddała mu pieniądze. Nie chciała nic mówić. W końcu powiedziała, że gdy będzie miał 33 lata, coś się wydarzy...
Przeczytaj koniecznie: Buczkowski czeka już na wnuki
Zostaliśmy sami, brat, ja, mama była w ciąży. Było jej ciężko, trójka maleńkich dzieci, zero wygód, piece. Ówczesny minister transportu okazał trochę serca i dał mieszkanie na Chełmskiej, dwa pokoje z łazienką. To w tamtych czasach było wielkim luksusem.
Byłem pogodnym dzieckiem. Odważnym. Pamiętam, że sąsiadki stawiały mnie na płocie, za co dostały rugi od mamy, i prosiły: "Zbyniu, zaśpiewaj". Więc śpiewałem np. o dziewczynie na plaży: "Bo miała takie małe malusieńkie, tyciu tyciu tyciuteńkie, w czerwone kropeczki na żółtym tle". Nie wiem skąd, ja, dziecko, znałem takie piosenki, ale dostawałem brawa i czułem się z tym wspaniale. Taki ważny, doceniany. W nagrodę były jeszcze cukierki.
Na Chełmskiej do dziś jest wytwórnia filmowa. Pierwszy mój z nią kontakt? Wyrzucano z niej klisze filmowe, a my z kolegami robiliśmy z nich kopcie. Zawijaliśmy je w gazety, podpalaliśmy i przydeptywaliśmy. I leciał taki kopeć jak świeca dymna. A potem sąsiadka zaprowadziła mnie na zdjęcia próbne. Miałem z 12 lat, gdy zacząłem statystować. Dostałem rolę powstańca. Dali mi karabin, pamiętam, że był strasznie ciężki. Nawet pomyślałem: "Jak ci żołnierze go dźwigają?!".
Mama była bankiem, oddawałem jej wszystkie zarobione pieniądze. Bo miałem marzenie. To był czas Wyścigu Pokoju, śniłem, by mieć kolarski rower. Zbierałem na niego 3-4 lata. Kiedy go kupowaliśmy, mama miała łzy w oczach. - Może wybierzesz inny - prosiła. Bo ten był strasznie drogi. Nazywał się jaguar, miał szytki, takie małe oponki pirelli. Mercedes wśród rowerów. Nie zmieniłem zdania. A potem pojechałem na nim do Piaseczna. Pomyślałem: Boże, jaka dziura! A dzisiaj... tutaj mieszkam.