22 maja minie pierwsza rocznica jego śmierci. Monika – „Księżniczka Bezdomnych" z warszawskiej Ochoty wybucha płaczem, kiedy tylko ktoś powie głośno o Zbyszku Wodeckim. – Nie ma go, nie ma i mnie – mamrocze przez łzy i zaciąga się papierosem. W siatce ma kawałek chleba i piwo. Do śmierci artysty mieszkała w śmietniku na przeciwko okien jego warszawskiego mieszkania przy ulicy Joteyki. Nie raz sam artysta i dobrzy ludzie chcieli zapewnić jej normalny dom, ale ona wolała przysłowiowe stare śmieci. Zbigniew Wodecki tak przejmował się jej losem, że kiedy wyjeżdżał w dłuższe trasy koncertowe zostawiał dozorcy - panu Wiesiowi pieniądze na jedzenie dla Moniki, a kiedy był na miejscu, zawsze mogła liczyć na to, że da jej do ręki jakiś banknot. - Kiedyś to nawet zagrał dla niej na skrzypcach, jak prosiła. Lubili się oboje. Po jego śmierci „księżniczka" przeniosła się do innego śmietnika, nie mogła patrzeć na puste okna – mówi nam sąsiadka Wodeckiego pani Hanna.
Ona też tęskni za artystą, który zawsze ukłonił się, powiedział dobre słowo, zapytał o zdrowie. – On to nawet dawał pieniądze starszym paniom z parteru, które dokarmiały koty. Wiedział, że mają małe emerytury i zawsze im pomagał – dodaje. Jej koleżanka, pani Ewa została kiedyś zasypana przez Wodeckiego kwiatami, bo... postanowił oddać jej wszystkie bukiety, które dostał po koncercie! Taki był. Zawsze w biegu, zawsze z telefonem przy uchu albo golarką przy twarzy i marynarką na wieszaku, niby roztargniony, a jednak pamiętał o zwykłych ludziach.
Pan Andrzej - szewc z sąsiedniej ulicy, widział kiedyś, jak grupa bezdomnych niemal pobiła się między sobą o to, kto pierwszy podejdzie do Wodeckiego i poprosi go o pieniądze. – Temu, 20 złotych, tamtemu 20 i tak obdzielał z 10 osób przed świętami, a normalnie miał dla wszystkich po piątce. Myślę, że musiał specjalnie rozmieniać te pieniądze i trzymał na takie okazje – mówi nam. Sam za każdym razem z przyjemnością naprawiał buty Wodeckiego. – Przychodzi artysta do artysty – tak do mnie mówił, a jak odbierał buty, to czasem i 100 złotych dodatkowo zostawił. Miał klasę, czuło się, że to wielki człowiek – podsumowuje.
Wśród artystów koncertujących z Wodeckim po całej Polsce krążą dwie anegdoty, jedna dotyczy wizyty w barze mlecznym w Lublinie. Bezdomna, brudna i śmierdząca kobieta pojawiła się obok Wodeckiego, który stał w kolejce po obiad. Kiedy personel zaczął wyrzucać ją za drzwi, artysta Zbigniew zaprotestował, a potem wyjął portfel i... wykupił tej kobiecie obiady na cały rok! Innym razem po koncercie, w hotelowym pokoju oglądał TVN 24 i tam zobaczył reportaż o chorym chłopcu. Na leczenie dziecka zabrakło 30 tysięcy złotych. Wodecki miał akurat w telefonie numer do dziennikarzy tej stacji (był tam częstym gościem), zadzwonił i poprosił o numer konta rodziców dziecka. Jeszcze tego samego dnia przelał im całą kwotę, ale telewizja musiała mu przyrzec, że nie piśnie o tym ani słowa...
Kiedy 30 maja w Krakowie odbywał się pogrzeb Zbigniewa Wodeckiego do kościoła przybyli chyba wszyscy bezdomni i żebracy z Krakowa. Wśród nich był pan Włodek, stały bywalec ulicy, na której znajdowała się kamienica z mieszkaniem artysty i jego żony Krystyny. - Pan Wodecki to był piękny człowiek. Z dala go widzieliśmy z kolegami, tej jego grzywy nie sposób było nie zauważyć. Do tego postawny, uśmiechnięty. Jak z żoną i córką szedł - piękne kobiety - to zawsze obie miały w dłoniach czerwone róże. On nas też z dala widział, podszedł, zagadał, zapytał jak się mamy. I zawsze ręką do kieszeni sięgnął, a tam już miał odłożone drobne. No fantastyczny gość, wielkie serce – mówił rok temu dziennikarzom. A dziś córka Zbigniewa Wodeckiego – Katarzyna Wodecka Stubbs, która kieruje fundacją jego imienia, poważnie zastanawia się nad tym, jak pomagać tym wszystkim ludziom, którym ojciec rozdawał swój majątek. Coś będzie musiała zrobić, bo tata tam na górze z pewnością martwi się o swoich podopiecznych, a najbardziej, o... „księżniczkę" Monikę. Ona do dziś po nim płacze...