Ojciec, pierwszy trębacz, grał w orkiestrze radiowej. Mama miała piękny sopran... Nie mogło być inaczej, mnie i siostrę zapisano do szkoły muzycznej. Wstawałem o godz. 6.30, żeby autobusem, potem tramwajem, wreszcie pieszo przerażony i niewyspany, dotrzeć na godz. 8 do szkoły przy ul. Basztowej.
Bałem się tej szkoły jak mało czego. Ojciec był cholerykiem, gonił mnie do ćwiczeń, gdy się myliłem, dostawałem w łeb. Powtarzał: - Porządek utrzymuje świat, a ludzi bat. I kiedy słyszę historię, że uczniowie założyli nauczycielowi kosz na głowę, to myślę, że ojciec miał rację...
>>> Zbigniew Wodecki: W dzieciństwie okradałem samoloty
Z pozostałych przedmiotów też nie byłem orłem. Inne rzeczy mnie interesowały, gra w zośkę, piłkę nożną... Jak była wywiadówka, wiedziałem, że będą kłopoty, wtedy szybko kładłem się spać.
No i dziewczyny... Podkochiwałem się w Lizie. Miała 8 lat, była córką pułkownika. Postanowiłem wyznać jej miłość, rzucając w nią kamieniami. Kilka dni później do szkoły przyszła pani pułkownikowa. Chwyciła mnie za kurtę... Już wiedziałem, że chodzi o te kamienie. Chciałem się wyzwolić. Więc tak mocno szarpnąłem, że pani pułkownikowa w swoim pięknym płaszczu przewróciła się wprost do kałuży.
Cały dzień błąkałem się ze strachu po Krakowie, że mnie znajdzie. Ale na szczęście koledzy zeznali, że mieszkam piętro niżej. W skórę za mnie dostał kolega Jacek.
Liceum muzyczne - trzech z nas skreślili z listy uczniów pierwszej klasy, bo rzekomo wyrzuciliśmy mapy z sali perkusyjnej. Po latach kolega Janusz przyznał się, że to on ze Zbyszkiem i Edkiem, ale my byliśmy młodsi, więc nas trzeba było ukarać.
Rodzice przenieśli mnie do średniej szkoły muzycznej. Tam już dyplom zrobiłem z wyróżnieniem. Zagrałem koncert A-dur Karłowicza.