Solenizantce życzyliśmy zdrowia, może niezbyt oryginalnie, ale...
- Zdrowie jest najważniejsze, wtedy wszystko inne się udaje - uśmiecha się Anna Milewska.
Aktorka do swojego domu na warszawskim Żoliborzu zaprosiła przyjaciół i bliskich. Były kwiaty, czerwone wino i tradycyjne "Sto lat".
Na panią Annę w rodzinie wołano: Hania.
- Dopiero na studiach zaczęto do mnie mówić Anno - wspomina. - W moim domu rodzinnym obchodziło się wyłącznie imieniny. Wspominam je z rozkoszą. Dzieci ze wsi na co dzień nie przychodziły do nas, ale w moje imieniny schodziły się licznie, składały mi życzenia-wierszyki: "Chodziłam po łące, zbierałam kwiatki pachnące, usłyszałam głos ptaszyny, że dziś Hani imieniny". Zawsze to słowo "Hani" było mocno akcentowane - śmieje się Anna Milewska.
Wśród prezentów ofiarowanych pani Annie wyróżniała się butelka wina z pluszowym pieskiem i wierszem: "Anni w nocy, Anni z rana, nie wie jak jest uwielbianna, Anna Bałwanna".
- Piesek ma mnie chronić, nie mogę mieć prawdziwego, bo wciąż wyjeżdżam, więc ten pluszowy na pewno się przyda - mówi Anna Milewska.