Moje dzieciństwo było pełne przygód, miłości rodzicielskiej i braterskiej. Nie brakowało w nim oczywiście zabierania zabawek i sporów, które w dziecięcym świecie są nieuniknione.
Mam czwórkę rodzeństwa. Najstarszy był mój brat Wojtek, potem był Jurek, siostra Kasia, ja byłem czwarty, a po mnie urodził się jeszcze Paweł. Siostra nie miała z nami łatwego życia. Matczyne tłumaczenie czterem chłopakom, że to dziewczynka, i trzeba postępować z nią delikatnie - nie skutkowało.
Kasia była jednak silna i świetnie sobie z nami dawała radę. Gdyby ktoś wtedy robił nabory do sekcji bokserskiej, niewykluczone, że dziś byłaby drugą Agnieszką Rylik.
Mieszkaliśmy w Warszawie. To były dosyć trudne czasy. Do wczesnego wieku przedszkolnego wychowywałem się na Grochowie, pod czujnym okiem babci, która była kierowniczką przedszkola. To było chyba jakieś pokazowe przedszkole, bo miało gigantyczny ogród i gospodarza tego ogrodu, który hodował cudowne kwiaty. Bardzo dobrze pamiętam te kwiaty i maszynkę do ich podlewania. Pamiętam też leżakowanie i lekcje rytmiki.
Od małego byłem ogromną "przeszkadzajką". Czasem zastanawiam się, czy przypadkiem nie miałem ADHD. Szybko się nudziłem i nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Często robiłem różne śmieszne rzeczy, żeby reszta dzieci się śmiała. A to wyrzuciłem komuś worek za okno, a to coś innego... Bywało też, że otwierałem innym dla hecy drzwi do ubikacji.
W szkole było podobnie. Nie potrafiłem usiedzieć w miejscu. Czekałem, aż nauczyciel zrobi pauzę w tym, co mówi, i od razu szybko dodawałem coś śmiesznego od siebie.
Dziś często ludzie pytają mnie, skąd mi przychodzą do głowy takie śmieszne rzeczy. Mówię wtedy, że kiedyś wyrzucano mnie za to z lekcji, a dziś mi za to płacą.