Siedzimy przy stole, nagle słyszymy dzwonek do drzwi. Biegnę, otwieram, a tam... tato! Brudny, zarośnięty, chory... Potem po latach dowiedziałam się, że mama wydostała go z rąk Niemców za ogromną łapówkę, za majątek rodziny.
To była najszczęśliwsza Wigilia. Do dziś mam ten obraz przed oczami, mam w sercu wspomnienie tego uczucia, ogromnej radości sześcioletniego dziecka. Zaraz potem wysiedlono nas. Kiedy przyszli po nas Niemcy, gdy zobaczyłam ich w tych hełmach, z metalowymi tabliczkami na piersiach, ze strachu zwymiotowałam...
Wysadzono nas dosłownie w polu, z ojcem chorym na dyfteryt, z 40-stopniową gorączką. A zima wtedy była sroga. Później mama mi opowiadała, że prosiłam: "Mamo, jeszcze tylko kawałek. Tam widać światła" - bo rodzice już nie mieli siły iść dalej...