Rozmawiamy z Danusią Nowak, wokalistką zespołu Happy End, który niedawno zagrał pożegnalny koncert w Chicagowskim Copernicus Center.
- Jakie wrażenia po koncercie w Wietrznym Mieście?
- Wspaniałe! Ostatni raz graliśmy dla was siedem lat temu i naprawdę chcieliśmy tu wrócić. Ten nasz ostatni, pożegnalny koncert był naprawdę cudowny! Był to dla nas koncert jubileuszowy, gdyż w tym roku przypadło 50-lecie pracy artystycznej mego męża Zbyszka i 40-lecie istnienia naszego zespołu. W Chicago dopisała nam publiczność, która śpiewała z nami wszystkie nasze przeboje. Były oczywiście także bisy. Na scenie wystąpił z nami gitarzysta Jacek Pogorzelski, który grał kiedyś w naszym zespole. Był to dla niego bardzo ważny występ, gdyż niedawno przeszedł ciężkie dolegliwości zdrowotne i ten koncert z nami był dla niego przedłużeniem rehabilitacji w ustępującej chorobie. Do występu z nami zaprosiliśmy chicagowskich artystów, którym chciałam za pośrednictwem "Super Expressu" serdecznie podziękować. Było to Studio JUMP, prowadzone rodzinnie przez Ewę i Wacka Barnaków oraz ich wspaniałe córki, które tańczą w zespole. Towarzyszył nam zaprzyjaźniony zespół Orient Band. Zaśpiewała z nami także Patrycja Urbaniak, córka chicagowskich biznesmenów Stanisława i Haliny, którzy są wspaniałymi mecenasami polskiej sztuki i kultury. Patrycja zaśpiewała ze mną piosenkę pod tytułem "To nasza Polska". Ta dziewczynka nie tylko wspaniale śpiewa, ale także pięknie reprezentuje i kultywuje naszą polską kulturę, z której jest bardzo dumna. To jej pomysłem było wystąpienie w oryginalnym stroju góralskim.
ZOBACZ: Michał Piróg ostrzega Kingę Rusin!
- To właśnie w czasie tego koncertu w Chicago pani mąż Zbyszek oświadczył się pani na scenie.
- Tak, i niemal zwaliło mnie to z nóg. Ja się kompletnie tego nie spodziewałam. Jesteśmy małżeństwem od 35 lat i obchodzimy, jak to mówią, koralowe gody. Oczywiście w oku zakręciła mi się łezka wzruszenia, był też pierścionek.
- Z dużym brylantem?
- (śmiech) Z wystarczającym, ale to nie wielkość kamienia się liczy, ale wspaniałe, wypełnione miłością intencje, jakie miał mój mąż, i to, że był to podarunek dany prosto od serca. Oczywiście przyjęłam jego ponowne oświadczyny bez wahania. Po nich zaśpiewaliśmy nasz kultowy, ponadczasowy przebój "Jak się masz, kochanie".
- Czy ten kawałek był właśnie dla pani napisany?
- Nie, ponieważ ja dołączyłam do zespołu w 1976 roku, a ta piosenka powstała wcześniej.
- Jak to jest być małżeństwem przez tyle lat i razem też pracować? Nie macie siebie dosyć?
- Jakbym pani powiedziała, że jest łatwo, skłamałabym, bo życie nie jest przecież usłane samymi różami. Ale ja z latami nauczyłam się pozytywnie patrzeć na swoje małżeństwo i widzieć w moim mężu wszystkie cechy, z przewagą tych dobrych. Zawsze znałam także swoje miejsce w szeregu, czyli kiedy występowaliśmy razem na scenie, on był liderem zespołu, a ja nigdy nie wykorzystywałam tego, że byłam jego dziewczyną, a później żoną. On komponował. Wszystkie problemy domowe zostawiałam poza sceną. On jest moim "nadwornym" kompozytorem i tworzy specjalnie dla mnie wiele pięknych utworów.
- Kłóciliście się?
- Jak każde małżeństwo. Mąż szybciej wybucha, a ja - kiedy jestem zła - idę sobie na długi spacer. Zapewniam, że to bardzo pomaga.
- Porównywano was do słynnego szwedzkiego zespołu ABBA. Czy kiedyś zagraliście z nimi na scenie?
- Prawie... To było pod koniec lat siedemdziesiątych, jechaliśmy wtedy na koncert do Suwałk, a później mieliśmy mieć nagrania w telewizji TVP w Warszawie, w studiu z tymi ogromnymi schodami. Tam też miała nagrywać ABBA. Nagle w drodze zapalił się nasz autokar. Wszystko poszło z dymem, nasze sceniczne kostiumy, dokumenty i instrumenty. Byliśmy załamani, ale udało nam się pożyczyć instrumenty, co wtedy w czasach komuny graniczyło niemalże z cudem. Zagraliśmy koncert w tym samym miejscu co ABBA, ale ich osobiście nie spotkaliśmy. A mało brakowało!