Ogród wokół domu za Wilnem, a w nim mnóstwo słoneczników... Pamiętam potężne lasy, gorące lata, mroźne, ale słoneczne zimy. Pierwsze lata aż do 9. roku życia spędziłem w posiadłości mojej babci na Wileńszczyźnie. Dom, w którym mieszkałem, był oddalony o 20 km od Wilna. A potem wybuchła wojna, a z nią przyszło wiele drastycznych zdarzeń. Niechętnie o tym mówię... Najdotkliwsze i przerażające były nocne bombardowania. Napawały przerażeniem i lękiem. Noce zamieniały się w jasny dzień rozświetlone rakietami. W te okropne noce uspokajała mnie moja matka i czuwała nade mną. Pamiętam straszny głód, do dziś mam takie przyzwyczajenie, że gdziekolwiek się ruszę, kupuję chleb.
W owym czasie była częsta rotacja wojsk. W końcu nadeszli Rosjanie i zajmowali kwatery w okolicznych domach. Coraz trudniej zdobywało się pożywienie. Nikt nie miał dużo, ale Rosjanie przynosili jedzenie z wojskowej kuchni i dzielili się z nami.
Po wojnie nie mieliśmy, po co zostawać w Związku Radzieckim. Drugim transportem wyjechaliśmy do Polski. Ktoś poczęstował mnie w pociągu bułką z serem topionym. Ten smak pamiętam do dziś.
Pierwszy rok spędziliśmy w Iławie. W tym czasie w pobliżu domu, w którym zatrzymaliśmy się, stacjonowała rosyjska marynarka wojenna. Z tym wojskiem mieszkaliśmy przez miedzę i kiedyś Rosjanie zapytali mamę, czy nie oddałaby mnie im pod opiekę, to mnie odkarmią. Opiekowali się mną jak rodzice. Po obiednim posiłku była obowiązkowa godzinna drzemka. Ale nie tylko mnie pomagali. Kiedy kończył się żołnierski obiad, kucharz wojskowy w pierwszej kolejności karmił niemieckie dzieci, później starszych ludzi, tych wszystkich, którzy nie zdążyli opuścić tych terenów.
Na początku zobaczyłem kino. Raz w tygodniu przyjeżdżało kino objazdowe, na które zabierała mnie ze sobą moja starsza siostra. To były filmy fabularne, ale bez nachalnej propagandy patriotycznej.