Te oficjalne stroje, z orderami i klejnotami koronnymi dodawały jej splendoru, ale i bez tego miała w sobie wrodzony, autentyczny majestat. Jak tylko wchodziła, to człowiek od razu się spinał, żeby odgadnąć, czego może sobie życzyć. Widać było, że ma świadomość, że jest królową imperium. Mam wrażenie, że każdą komórką ciała to czuła i inni też tak ją odbierali. Wzbudzała szacunek przez samo to, że była. Już nic nie musiała mówić. Każdy czuł, że ona jest centralnym i najważniejszym ośrodkiem - wspominał wizytę Lecha Wałęsy u Królowej Elżbiety II w 1991 roku tłumacz przysięgły, Krzysztof Litwiński.