Nazywany przez wielu „królem polskiego kabaretu” Zenon Laskowik już podczas występów w studenckim kabarecie odkrył, że jego błyskotliwy humor znajduje uznanie publiczności. Po ukończeniu AWF-u, zamiast kontynuować karierą sportową, postanowił więc z rozśmieszania widzów uczynić swój zawód. Założony na początku lat 70. kabaret Tey, przez który na przestrzeni lat przewinęło się wielu wybitnych artystów, m.in. Janusz Rewiński czy Rudi Schubert czy Bogdan Smoleń, szybko zyskał miano kultowego.
Śmiech nigdy dla Laskowika nie był jednak wartością samą w sobie, ale sposobem, by pobudzać widzów do myślenia. „Zawiązaliśmy Kabaret Tey w opozycji do tego, co się działo wokół nas wszystkich” – wspominał po latach. „Czułem, że coś jest nie tak, że nasza rzeczywistość jest zafałszowana, zakłamana, nieprawdziwa. Kabaret w PRL-u był po to, żeby uratować swoją świadomość”.
Schyłek lat 80., wraz ze zmianami politycznymi, przyniósł też spadek popularności kabaretu Tey. Ostatni raz wystąpił w 1989 r. W nowej rzeczywistości Laskowikowi niełatwo było się odnaleźć. W latach 90. odciął się od środowiska artystycznego i – ku zdziwieniu mieszkańców Poznania - został listonoszem.
„Czułem, że muszę narodzić się na nowo” – tłumaczył później. Niewielu wierzyło więc, że pojawi się jeszcze kiedykolwiek na scenie. Ta jedna po 14 latach znów zaczęła go wzywać.
W 2003 r. Laskowik powrócił z nowym repertuarem kabaretowym, zapraszając do współpracy nowe pokolenie satyryków. W ubiegłym roku wskrzesił nawet kabaret Tey, występując z programem „Tey, a było to w roku 1971”. Swoją twórczość, podobnie jak w PRL-u, traktuje – jak sam sam przyznaje - jak służbę, chcąc zwracać uwagę publiczności na ważne problemy poprzez humor. Podkreśla zarazem, że „każda władza boi się śmiechu”. Powrót po latach do kabaretu okazał się dobrą decyzją. Dziś 75-letni już Zenon Laskowik na swoje występy wciąż przyciąga tłumy i bawi kolejne pokolenia. „Daj Boże, żeby śmiech w Polsce nigdy nie umarł” - mówi.