"Nie było ślubu kościelnego. To znaczy niby miał być, ale jakoś tak wyszło, że wciąż był przesuwany na późniejszy termin i zanim się obejrzeliśmy, minęło czterdzieści jeden lat. A może po prostu uznaliśmy na początku, że nie warto angażować Boga w niepewny związek i niepewną przyszłość?" - wyznał aktor w swojej książce "Ja, Fronczewski". Mówiąc niepewną, aktor ma na myśli romans sprzed lat. Szybko uświadomił sobie, że rodzina jest dla niego ważniejsza od kochanki.
- I minęło ponad trzydzieści lat, a my jesteśmy cały czas razem i myślę, że coraz bliżej siebie. Chociaż ślad został. Ślad po zranieniu, bo wiem przecież, że bardzo głęboko Ewę zraniłem i zawiodłem. Zresztą chyba oboje, chociaż w różnym stopniu, zostaliśmy wtedy zranieni. Oczywiście z czasem rany się goją, ale blizny pozostają. Może nawet rosną razem z nami - wyjaśnia.
Dziś, kiedy obydwoje są pewni swych uczuć, zamierzają stanąć na ślubnym kobiercu. - Teraz, gdy sprawy okazały się już w miarę definitywne, pojawił się pomysł, żeby dopełnić i tej formalności. Myślę, że młodzi ludzie wygłaszający małżeńską formułę "i że cię nie opuszczę aż do śmierci" nie bardzo wiedzą, co mówią. Ta przysięga jest sformułowana moim zdaniem ekstremalnie ryzykownie i mocno na wyrost. Dopiero z czasem się do niej dorasta. Albo nie - dodał.