Artur Dziambor oprowadził dziennikarzy "Super Expressu": Piotra Lekszyckiego i Kamila Szewczyka po swoim domu w Gdyni, gdzie mieszka wraz z żoną, dwoma synami i rodzicami. Poseł Konfederacji mówił także o polityce, m.in. o potencjalnych koalicjach z PiS i PO. Dłuższą chwilę poświęcił jednak na opowieść o swojej zawodowej przeszłości. Okazuje się, że jest ona - jak na polityka - bardzo nieszablonowa. - Na studiach robiłem mnóstwo rzeczy, żeby mieć jakieś pieniądze - zdradził Artur Dziambor w programie "Politycy od kuchni". - Byłem m.in. ochroniarzem - na meczach, na koncertach, dostawałem 8 złotych za godzinę - wspomniał polityk Konfederacji. Najdziwniejszą pracą, jaką miał, była jednak ta w szalecie, gdzie przez jeden dzień pełnił funkcję... dziadka klozetowego.
W naszej galerii zobaczysz, jak mieszka Artur Dziambor, a w materiale wideo całą rozmowę z posłem
- Byłem przez jeden dzień babcią klozetową. Pilnowałem, żeby nie było brudno, i pobierałem zeta od używania toi-toia. Ze dwie stówki wtedy wyciągnąłem - wspominał z rozrzewnieniem Artur Dziambor, który później wziął się za biznes związany z edukacją.
Przyszły poseł otworzył szkołę językową. Interes szedł dobrze. Największe pieniądze zarabiał na lekcjach z dziećmi. W pewnym momencie jednak doszło do wypalenia zawodowego. - Jak przez dwa czy trzy lata miałem do czynienia z 5,6,7,8-latkami i cały czas było: "What colour is the elephant? The Elephant is blue", to można zgłupieć - tłumaczył.