Były premier w obliczu tragedii
O śmierci śp. Leszka Millera Juniora poinformowała w 2018 roku jego córka Monika Miller. Syn słynnego polityka popełnił samobójstwo w swoim domu pod Warszawą, co dla Leszka Millera okazało się wówczas prawdziwym ciosem.
W najnowszym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" były premier ujawnił, że temat śmierci nie budzi już w nim lęku. – Można powiedzieć, że kropka została postawiona tu, gdzie siedzimy, kiedy mój syn umarł. I ja wtedy odczułem ciekawość – nie od razu, rzecz jasna po jakimś czasie – czy ja go jeszcze spotkam. To osłabiło mój strach – wyznał Leszek Miller i przyznał, że w obliczu takiej sytuacji nachodzą go refleksje, dotyczące kwestii wiary.
– Czasami się zastanawiałem, że ci ludzie wierzący, oni może w obliczu śmierci są w lepszej sytuacji, bo myślą: „no dobrze, może będę musiał umrzeć, ale coś tam po drugiej stronie jest i odrodzę się w innej sytuacji”. A ci niewierzący myślą, że tam nic nie ma i trudno, i to wszystko – dodał.
Wspomnienia wracają
Na pytanie, czy szuka syna w naturze, w obecnym świecie, polityk oznajmił, że to się zdarza jego żonie Aleksandrze. – Ja nie, ale moja żona tak. Kiedy siedzieliśmy tu w ogrodzie i przyleciał jakiś ptak, żona milkła i mówiła: zobacz Leszek – powiedział Miller.
Były premier przyznał też w wywiadzie, że sam nie jest wierzący, ale wychowywał się w bardzo religijnej rodzinie. – Wszystkie moje ciotki, moja mama, moi wujowie, byli wierzący. Wierzący, ale bez przesady. To nie byli fanatycy – mówił. Leszek Miller wyznał, że nawet gdyby śmierć pojawiła się teraz, to i tak ma wygrany los na loterii, bo „mógł przeżyć znacznie więcej i zrobić znacznie więcej”.
– Często pani koleżanki i koledzy w wywiadach pytają, czy jestem usatysfakcjonowany tym, co mnie spotkało, tym, co Polska dla mnie zrobiła, pytają o moje odznaczenia. Dziwią się, kiedy odpowiadam, że ja nie mam żadnych odznaczeń i one są mi niepotrzebne. Bo uważam, że Polska zrobiła dla mnie bardzo dużo – stwierdził Miller.