Strzelanina pod Nadarzynem
Gang „mutantów” był uważany za jedną z najbardziej niebezpiecznych grup w Polsce. Początkowo parali się wymuszeniami, lecz po zabójstwie swojego szefa w 1997 roku, ich działania zaczęły przybierać na sile. Gdy policja zdołała doprowadzić do rozbicia mafii wołomińskiej i pruszkowskiej, właśnie mniejsze grupy zaczęły zyskiwać na znaczeniu. „Mutanci” pochodzili z podwarszawskiego „Piastowa”, a ich pierwszą spektakularną akcją był napad na kantor przy ulicy Puławskiej 10 w Warszawie. Łupem padła wtedy równowartość kilkudziesięciu tysięcy złotych różnych walutach.
Z czasem stawali się coraz bardziej brutalni. Nie wahali się przed likwidacją konkurencji w salach szpitalnych, strzelaninami na drogach krajowych, a każdy konflikt rozwiązywali egzekucją. Przez długi czas policja nie była w stanie wiązać różnych wydarzeń właśnie z ich działalnością i dopiero po kilku latach część byłych członków zdecydowała się na współpracę z prokuraturą.
Realną wojnę z policją przyniosła im dopiero strzelanina w Parolach pod Nadarzynem. 23 marca 2002 roku doszło tam do ujawnienia na jednej posesji tira z kradzionym sprzętem RTV wartym prawie milion złotych. Funkcjonariusze przybyli na miejsce i zaczęli zabezpieczać pojazd wraz z ładunkiem, kiedy uzbrojeni gangsterzy przyjechali w celu odbicia towaru. W wyniku strzelaniny zginął podkomisarz Mirosław Żak, naczelnik sekcji kryminalnej Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie.
„Bandyci mają się was bać…”
Podczas pogrzebu podkomisarza Mirosława Żaka, ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik mówił: „Nie zapomnimy tej śmierci, ale nie pozwolimy jej zapomnieć również tym, którzy wyciągają broń przeciwko Rzeczpospolitej”. I rzeczywiście, po 23 marca 2002 roku policja zdołała zatrzymać kilkanaście osób, za kolejnymi wydano zaś listy gończe. Podczas jednej z obław zginęło kolejnych dwóch policjantów, co przelało szalę goryczy. Krzysztof Janik powiedział wtedy, zwracając się do funkcjonariuszy: „To bandyci mają się was bać. Gdy przestępcy wyciągają broń, macie strzelać celniej i szybciej”.
O tym, że dwóch czołowych członków grupy, Robert Cieślak i Igor Pikus, ukrywają się na osiedlu domów jednorodzinnych w podwarszawskiej Magdalence, wiedziała wyłącznie dziewczyna jednego z nich. Jednak krętymi drogami ta informacja dotarła jakoś do Pałacu Mostowskich. Rozpoczęły się w związku z tym obserwacje posesji „mutantów” i szczegółowe przygotowania do ich ujęcia. Ze względu na to, że policjanci nie mieli możliwości wejścia na teren posesji, nie byli w stanie przygotować jej dokładnego planu.
W toku śledztwa, sąd stwierdził, że te błędy nie mogły mieć wpływu na przebieg akcji.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 roku, do Magdalenki dotarło 26 operatorów jednostki specjalnej i 10 policjantów z wydziału terroru. Czterdzieści dwie minuty po północy policyjny Land Rover staranował ogrodzenie. Antyterroryści ustawili się na pozycjach i ze względu na brak drugiego wejścia, wszyscy ustawili się pod tymi samymi drzwiami. Wtedy usłyszeli, jak ktoś szybko wbiega po schodach wewnątrz budynku, a kilka sekund później eksplodowała ukryta mina. Wtedy rozpętało się piekło.
Byli wyposażeni jak czeczeńscy bojownicy
Cieślak i Pikus ostrzeliwali policjantów z okien budynku i obrzucali ich granatami. W materiale Discovery Historia podinsp. Dariusz Kucharski, uczestnik akcji, powiedział: „Byli wyposażeni nie jak złodzieje, tylko jak czeczeńscy bojownicy”. Podobno na miejscu zostało znalezionych prawie 30 jednostek broni, w tym karabiny maszynowe i automatyczne. Byli przygotowani na wielogodzinne oblężenie.
Po kilku minutach pojawiło się na miejscu pogotowie ratunkowe. Ze względu na niebezpieczeństwo, sanitariusze nie mogli jednak podjąć interwencji. Cytowany wyżej funkcjonariusz spędził ponad dwie godziny, wykrwawiając się za pobliskim garażem i dopiero ściągnięty z Warszawy wóz pancerny umożliwił jego ewakuację.
W wyniku walki nad ranem wybuchł pożar. Budynek częściowo się zawalił i spłonął, a przestępcy zmarli na skutek zatrucia tlenkiem węglem. Wbrew temu, co twierdzili niektórzy policjanci, Igor Pikus i Robert Cieślak nie zostali postrzeleni.
„Cześć ich pamięci”
Poza śmiercią dwóch policjantów i szesnastoma rannymi, wielu funkcjonariuszy zdecydowało się odejść ze służby w wyniku nieudanej obławy.
W konsekwencji akcji w Magdalence, do życia powołano Biuro Operacji Antyterrorystycznych, a także przeprowadzano szereg szkoleń dla oddziałów zajmujących się podobnymi operacjami. Zostały one także doposażone. Do odpowiedzialności pociągnięto osoby odpowiedzialne za szturm, stawiając im zarzuty o niedopełnienie obowiązków oraz nieumyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa dla zdrowie i życia funkcjonariuszy. Po wieloletnim śledztwie, wszystkich uniewinniono.
W rocznicę akcji odbywają się uroczystości ku czci poległych funkcjonariuszy, a w 2008 roku na terenie posesji uroczyście odsłonięto upamiętniający ich pomnik. Widnieje na nim napis: „Policjantom, którzy oddali życie w obronie bezpieczeństwa i porządku publicznego. Magdalenka, 06.03.2003 r., podkom. Dariusz Marciniak, nadkom. Marian Szczucki – CZEŚĆ ICH PAMIĘCI”.