Jerzy Hoffman z Sienkiewiczem zetknął się na Syberii
Przyszły reżyser „Potopu” urodził się w krakowskiej rodzinie zasymilowanych Żydów. Gdy wybuchła wojna, rodzice zdecydowali o ucieczce na wschód. Początkowo ukrywali się w okolicach Lwowa, lecz już 1940 roku zostali wywiezieni na Syberię.
- Trylogię Sienkiewicza przysłał mi ojciec, kiedy w 1944 roku wraz z wojskiem przekroczył dawną granicę Polski. (…) Najpierw dotarł do mnie „Pan Wołodyjowski”, następnie „Potop”, a „Ogniem i mieczem” cenzura w ogóle nie przepuściła. I tak się złożyło, że później dokładnie w tej kolejności realizowałem filmy: najpierw „Pana Wołodyjowskiego”, później „Potop”, a na końcu „Ogniem i mieczem”
- wspominał reżyser w Polskim Radiu.
Scenariusz Aleksandra Forda został zgubiony w tramwaju, potem przyszedł Marzec ‘68
Niewiele brakowało, żeby drugą część trylogii Sienkiewicza zekranizował Aleksander Ford, który swoją karierę zaczynał jeszcze w międzywojniu, a potem należał do czołowych reżyserów filmowych w kraju. To on był twórcą największego sukcesu kinematografii PRL-u – „Krzyżaków”. „Potop” miał być technicznie i finansowo co najmniej równie wymagający.
Podobno scenariusz Forda był już prawie gotowy, kiedy ktoś go zgubił w tramwaju.
Ale wtedy to była lipa. Gdyby Ford miał scenariusz, natychmiast zrobiłby "Potop"
– komentował Hoffman, który w tamtym czasie pracował nad adaptacją „Pana Wołodyjowskiego” i wkrótce planował zacząć prace nad serialem.
Lecz przyszedł 1968 roku, a fala antysemityzmu rozlała się na cały kraj. Pod znakiem zapytania stanęło ukończenie przez Hoffmana ostatniej części trylogii Sienkiewicza, jako Żyda namawiano go nawet do opuszczenia Polski. Nie zgodził się. W przeciwieństwie do Aleksandra Forda, który nie wytrzymał ciśnienia. Stanowiło publiczną wiedzę jego pochodzenie. Donosy na niego oraz najbliższą rodzinę zmusiły go do podjęcia decyzji o ucieczce do Izraela.
„Nieokiełznana natura Kmicica musi przyciągać…”
Pierwotny scenariusz „Potopu” autorstwa profesora Adama Kerstena, Wojciecha Żukrowskiego i Jerzego Hoffmana zakładał, że film będzie trwał sześć godzin. Wraz z postępami w realizacji powoli ten plan był weryfikowany. Produkcja się komplikowała, czas uciekał – np. ekipa czekała na śnieg, który nigdy nie spadł. Dlatego zaczęto wyrzucać kolejne wątki, by zaoszczędzić choć część pieniędzy.
To wpłynęło pozytywnie na dramaturgię i kondensację akcji, dzięki czemu także dzisiejszemu widzowi łatwo wytrzymać te ponad trzy godziny. Oparcie scenariusza na postaci Kmicica pozwalało uważnie prześledzić jego dojrzewanie. Przełomowym momentem jest chyba ten, w którym bohater pragnie naprawić swoje błędy, lecz wbrew swojej woli ponownie musi przelać bratnią krew.
Kmicic jest nam dziś bardzo bliski, bo on jest szalenie polski, ale jednocześnie jest bardzo różnorodny, bardzo skomplikowany, z wszystkimi wadami i zaletami Polaka
– mówił Jerzy Hoffman w wywiadzie, którego udzielił jeszcze przed premierą w 1973 roku.
Nieokiełznana natura Kmicica musi przyciągać
– dodawał.
Daniel Olbrychski nagrał taśmę, na której rezygnował z roli
Początkowo Polaków odrzucał pomysł obsadzenia Daniela Olbrychskiego w roli przyszłego męża Aleksandry Billewiczówny. Przecież w „Panu Wołodyjowskim” zagrał okrutnego zdrajcę Azję Tuchajbejowicza, a tu miał wystąpić jako superbohater?
Nadeszła lawina listów, a to od Koła Gospodyń Wiejskich, a to od anonimów: że Daniel jest niezdolny, brzydki, garbaty, że to Żyd i pedał
– wspominał Hoffman.
Do chóru dołączali się redaktorzy w gazetach (czasem mający osobiste zatargi z aktorem), publikowano artykuły szkalujące Olbrychskiego, jakby obsadzenie Kmicica stało się sprawą narodową. Krąży legenda, iż Daniel nagrał nawet taśmę, na której składał rezygnację, choć ekipa robiła co mogła, aby odgrodzić go od nieprzychylnych głosów.
Ostatecznie zwyciężyła wizja artystyczna reżysera, a sam aktor mówił po latach, że Kmicic jest jego największym osiągnięciem i w trakcie zdjęć czuł się do tej roli stworzony.
Dziś nikt już nie wyobraża sobie innego Kmicica (…) Czasy się zmieniły, a ci, którzy rzucali nam kamienie pod nogi w większości już odeszli, a jeśli żyją, to nikt nie pamięta o czym wtedy pisali
– mówił Hoffman.
Hoffman wziął osobistą odpowiedzialność finansową za „Potop”, w razie wpadki byłby to jego ostatni film
Prace nad filmem trwały rekordowe 535 dni, a koszt produkcji wyniósł 100 milionów ówczesnych złotych. Hoffman w jednym z wywiadów mówił, że w USA tak zrealizowany film kosztowałby tyle samo ale w dolarach.
Przystępując do równie olbrzymiego widowiska historycznego, nasi filmowcy nie dysponowali sprzętem, który na Zachodzie był już wtedy w standardzie. Brakowało choćby obiektywów zdjęciowych. Mało tego, wielkie sceny batalistyczne kręcono na jedną kamerę. Jerzy Wójcik pomimo warunków stanął na wysokości zadania.
- Pracował szybko i był mistrzem atmosfery. Znakomicie wydobywał walory przyrody, różne odcienie barw
– wspominał współpracę reżyser z najwybitniejszym polskim operatorem tamtych czasów.
Naczelny Zarząd Kinematografii, widząc topniejący budżet filmu, którego zdjęcia wciąż się przedłużały, postanowił przekazać produkcję pod opiekę Jerzego Kawalerowicza i jego zespołu filmowego „Kadr”. Reżyser „Faraona” poprosił o wgląd do materiałów. Wydał o nich negatywną opinię, w związku z czym zmusił Hoffmana do podpisania dokumentu o wzięciu osobistej odpowiedzialności finansowej za „Potop”. W razie wpadki byłby to jego ostatni film w życiu.
Prawdziwa Matka Boska jest tylko jedna i jej oryginał widać w filmie
„Potop” realizowano z dbałością o szczegóły, a skala wielokrotnie przekraczała ówczesne produkcje, np. w pochodzie armii szwedzkiej poza aktorami brało udział prawie osiem tysięcy żołnierzy i dla każdego został zaprojektowany mundur oraz peruki.
Nie moglibyśmy nakręcić obrony Częstochowy bez pomocy zakonu paulinów. Częstochowski klasztor został przygotowany tak, jak wyglądał w XVII wieku w czasie oblężenia: okna zabito deskami, więc wewnątrz było ciemno, zrekonstruowano wały forteczne, ściągnięto na plan artylerię
– mówił Jerzy Hoffman, dodając, że zwłaszcza zależało im na tym, aby nakręcić jasnogórski obraz Matki Boskiej. To wymagało zgody prymasa Wyszyńskiego, który zaproponował kopię.
Jerzy Wójcik odpowiedział, że przecież prawdziwa Matka Boska jest tylko jedna. Prymas Wyszyński popatrzył na nas i wyraził zgodę na zdjęcia
– opowiadał reżyser.
Hoffmanowi w Hollywood zaoferowano za „Potop” milion dolarów
To wszystko zdecydowało o sukcesie. Pierwszą pełną wersję „Potopu” pokazano w hali wytwórni w Łodzi. Tłum był wielki, bo przecież długo czekano, aby wreszcie powstał ten film. Gdy skończył się pokaz, najpierw zapadła cisza, po chwili dało się słyszeć głos Wojciecha Jerzego Hasa: „To amerykańskie kino” - wykrzyknął.
I Hollywood rzeczywiście docenił produkcję nominacją do Oscara w 1975. Niebagatelną rolę odegrały w tym dwa przypadki. Pierwszy z nich miał na imię Bronisław Kaper. Był polskim kompozytorem żydowskiego pochodzenia oraz członkiem amerykańskiej Akademii Filmowej. Obejrzał „Potop” podczas wizyty w Polsce i sprawił, że Akademia go zaprosiła.
Drugim przypadkiem był Artur Rubinstein, do szaleństwa uwielbiający Sienkiewicza. Tak bardzo chciał w Nowym Jorku zobaczyć film, że odwołał koncert.
Podały to z hukiem wszystkie media. Projekcję przeniesiono do dużej sali, a i tak ludzie siedzieli na schodach. Rubinstein wprowadził mnie na scenę i przedstawił. Był tak zdenerwowany, że zaczął mówić po polsku. Jego żona krzyczy z sali: - Idioto! Oni ciebie nie rozumieją! A Rubinstein na to: - To niech się nauczą!
Po projekcji padła propozycja, aby Hoffman „Potop” sprzedał. Oferowano mu ponoć milion dolarów, lecz nie dostał na to zgody z Polski. I szlag trafił szeroką dystrybucję.
Choć „Potop” nie dostał Oscara, w córkę Hoffmana wcieliła się Kate Winslet
W 1975 roku Hoffman przegrał pojedynek o Oscara z Fellinim – ponieważ to ich filmy były wtedy najpoważniejszymi kandydatami. Ten sukces mógł zapewnić twórcy „Potopu” karierę w Stanach, gdyż otrzymał propozycję pracy w Hollywood. Być może, gdyby ją przyjął, jego kolejny film byłby jeszcze bardziej widowiskowy i zrealizowany już zgodnie z amerykańskimi budżetami, bez problemów technologicznych. Ale nie mógł się zgodzić ze względu na mieszkających w Polsce rodziców.
Co jednak ciekawe, na emigrację zdecydowała się jego była żona z ich córką. Kilka lat później, w 1980 roku, Joanna Hoffman jako jedyna kobieta dołączyła do pięcioosobowego zespołu tworzącego pierwszy komputer firmy Apple i to ona odpowiadała później za marketing Macintosha. W filmie Danny’ego Boyle’a pt. „Steve Jobs” wcieliła się w nią laureatka Oscara Kate Winslet. W ten sposób historia kinematografii zatoczyła koło.