Joanna Racewicz bez ogródek mówi o swoich opiniach w mediach społecznościowych. Tym razem podzieliła się wyjątkowo przykrymi przeżyciami, dotyczącymi dzieci i ciąży, jednak już wcześniej nie miała lekko.
Dziennikarka poślubiła w 2004 roku Pawła Janeczka, a po czterech latach na świat przyszedł ich synek Igor. Niestety, w kwietniu 2010 roku mężczyzna zginął w katastrofie smoleńskiej. To jednak nie jedyna tragedia, z jaką Joanna Racewicz musiała się zmierzyć w życiu. Jak wyznała, aż dwa razy poroniła.
- Bilans: trzy ciąże, jedno dziecko. 'Beznadziejny przypadek' - znam to na pamięć. Takie 'położnicze esperanto', szpitalny slang. Nie ma w nim szacunku dla kobiety i sytuacji. Nie było go także w scenie, gdy do izby przyjęć na Karowej weszła pani salowa z mokrą ścierką. Chciała posprzątać krew z podłogi. Moją i dziecka. Lekarz zniknął. Tuż po diagnozie: poronienie. „Pani Lidziu, trzeba wytrzeć, tam naświnione”. Scena, jak z koszmaru. Do bólu prawdziwa – napisała na Instagramie.
To wyjawienia strasznej historii zainspirowała ją historia ciężarnej Doroty z Bochni, która zmarła w szpitalu w Nowym targu po tym, jak doznała wstrząsu septycznego. Badanie USG wykazało, że płód w jej macicy obumarł kilka godzin wcześniej, a mimo to lekarze nie przeprowadzili aborcji.
- Wróciła po strasznej historii Doroty z Bochni. Za mnie zdecydowała biologia, za Nią- lekarze. Ja - żyję. Ona - nie. Jestem szczęściarą, prawda? Brak szacunku, pogarda, lekceważenie. Norma. Pamiętacie akcję „Rodzić po ludzku”, lata temu. Co się zmieniło? Może nie ma już „taśmy”, już nie słychać krzyku innej rodzącej zza kotary, ale lekarska wyższość to wciąż chleb powszedni – stwierdziła na Instagramie dziennikarka.
Joanna Racewicz podkreśliła w swoim poście, że na swojej drodze spotkała wielu wspaniałych lekarzy, jednak mimo to według niej ciąża nadal jest w Polsce stanem wysokiego ryzyka, a zawód położnika wymaga odwagi.