Marsz Miliona Serc został ogłoszony już w lipcu, krótko po sukcesie wielkiego marszu opozycji z czerwca i ujawnieniu historii pani Joanny z Krakowa. Przypomnijmy, że kobieta zdecydowała się opowiedzieć swoją historię, związaną z zażyciem tabletek wczesnoporonnych. W szpitalu, do którego pojechała, pojawiła się policja, która miała kazać jej między innymi kucać i kaszleć oraz zdjąć ubranie. Sprawa oburzyła opozycję i wywołała burzę komentarzy po obu stronach politycznego sporu, przywracając prawo aborcyjne do dyskusji.
Teraz, gdy Marsz Miliona Serc już niebawem się rozpocznie, Pani Joanna po raz kolejny zabrała głos. Jak się okazuje, nie została zaproszona do udziału w wydarzeniu. - Moja historia została wykorzystana do budowania politycznego kapitału i do przedwyborczej gry. […] Mam wrażenie, że w momencie kiedy marsz został ogłoszony, to przestało chodzić o mnie czy o prawa reprodukcyjne kobiet, a najważniejsza stała się przepychanka z PiS-em – mówiła w radiu TOK FM.
Jak wyznała, chciała, by jej historię usłyszało jak najwięcej osób, a „gest Tuska” bardzo pomógł w osiągnięciu tego celu. - Zapłaciłam za to wysoką cenę, bo spadło na mnie szambo hejtu ze strony prawicowych mediów. Ale z drugiej strony, wszyscy, łącznie z politykami i polityczkami z PiS-u przyznali, że w Polsce można legalnie przeprowadzić aborcję farmakologiczną. I to jak sądzę jest największy sukces, ale oczywiście, to nie koniec walki o prawa kobiet – opowiadała.
Pani Joanna podkreśliła, ze chciałaby, aby aborcja była dostępna dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych osób.