Zanim powstał piękny i nowoczesny Stadion Narodowy, w jego miejscu stał gigantyczny bazar, zwany Jarmarkiem Europa. Co tam można było kupić? Lepiej spytać, czego tam nie było. W zasadzie możliwe było nabycie wszystkiego. Legalnością raczej mało kto się przejmował. W latach 90-tych codziennie tłumy warszawiaków i mieszkańców okolicznych miejscowości jechały na Stadion Dziesięciolecia z nadzieją na okazyjny zakup ubrań, sprzętów, płyt CD, narzędzi, jedzenia i Bóg jeden wie, czego jeszcze.
W domu Krzysztofa Gawkowskiego się nie przelewało
Gdy Krzysztof Gawkowski trafił do technikum kolejowego w Warszawie, dobrze poznał widok wielkiego bazaru, bo codziennie, jadąc pociągiem, mijał go w drodze na lekcje. Mieszkający wówczas w Wołominie przyszły szef klubu Lewicy postanowił sobie dorobić... - Ja nie pochodziłem z domu, gdzie było dużo pieniędzy - zaznaczył Gawkowski w programie "Politycy od kuchni". Biedy co prawda nie zaznał, ale się nie przelewało i jak chciał dostać coś ekstra, to musiał sobie sam na to zarobić. I to się udawało. - Pracowałem na Stadionie Dziesięciolecia dobre pięć lat, a może nawet sześć. Zacząłem, gdy miałem 15 lat - wyznał polityk, który bez ogródek mówił o tym, że była to fucha na czarno". - Moje pracowanie było legalne dla mnie, bo dostawałem kasę, ale dla państwa nie było legalne, bo nikt mnie tam nie zatrudniał - tłumaczył Krzysztof Gawkowski w rozmowie z Piotrem Lekszyckim i Kamilem Szewczykiem.
Przed szkołą na Stadion Dziesięciolecia
Przyszły wiceszef Nowej Lewicy jadąc do szkoły, klika razy wysiadł wcześniej - pod Stadionem Dziesięciolecia. - Któregoś razu wisiało jakieś ogłoszenie, że szukają kogoś do rozładowywania paczek, zadzwoniłem i mnie wzięli. Na początku pracowałem u jakiś Wietnamczyków - zdradził Krzysztof Gawkowski. Później poszło gładko. - Zapoznałem sie z innymi Wietnamczykami, płacili tyle, że mogłem sam kupić ubrania. Mało tego, pod koniec pierwszej klasy sam kupiłem sobie komputer, nie musiałem nic brać od rodziców - podkreślił z dumą polityk.
Bójki, reklamówki z forsą i poker na pieniądze
Stadion Dziesięciolecia to zdecydowanie nie było najbardziej przyjemne i bezpieczne miejsce na mapie Warszawy. Na bazarze kręciło się mnóstwo tzw. szemranych typów. Krzysztof Gawkowski sporo się napatrzył... - Jak jest duża kasa, to jest i przemoc. Bójki nieraz widziałam. Widziałem też jak wschodniojęzyczni ludzie przynosili reklamówki z pieniędzmi, widziałem, jak ludzie w pokera przegrywali pewnie tyle, ile zwykły Polak zarabiał w kwartał. Co ciekawe, następnego dnia przychodzili na Stadion Dziesięciolecia i dalej sobie pracowali - taki krajobraz Jarmarku Europa zapamiętał Krzysztof Gawkowki, który sam, żeby zarobić musiał się nieźle poświęcać. W końcu poza pracą na czarno normalnie chodził do technikum. - Jeździłem pociągiem 4.30-5 z Wołomina, od 5 do 7.30-8 pracowałem na Stadionie i po szkole znów jechałem pakować. Rano było lepiej, bo mniej chętnych zgłaszało się do roboty, dlatego więcej płacili - wspomniał Krzysztof Gawkowski w programie "Politycy od kuchni".
Krzysztof Gawkowski premierem?
Szef klubu Lewicy nie ukrywa też swoich ambicji politycznych. Otwarcie mówi, że przyszłości chciałby być przewodniczącym Nowej Lewicy, a stamtąd jest jest już bliższa droga na najwyższe stanowiska w państwie, choć na razie Krzysztof Gawkowski za bardzo się nad tym nie zastanawia. - Jak wygram wybory, to będę myślał o tym, żeby zostać premierem. Dzisiaj wspólnie z tandemem Czarzasty-Biedroń, ale i z Zanbergiem i z wieloma posłankami jesteśmy na dobrej drodze do tego, by odtworzyć mandaty w Sejmie i być mocnym sojusznikiem dzisiejszej opozycji w rozliczaniu PiS -zaznaczył.
Poniżej wideo z programu "Politycy od kuchni" z Krzysztofem Gawkowskim i galeria zdjęć